Szlakiem Starej Nowej Historii: To blog wnikający w aspekty wielu spraw. Tematem głównym jest próba rozwikłania wielu tajemnic związanych z Lubiążem, okolicami oraz z Kompleksem " Riese " w Górach Sowich w kontekście Lubiąża. Poruszamy sprawy związane z duchowością, alternatywną historią.
,, Kiedy wyeliminuje się niemożliwe
wówczas to, co zostanie, bez względu na to,
jak byłoby nieprawdopodobne,
musi być prawdą."
Sir Artur Conan Doyle
Witajcie po przerwie. Czasami jest tak, że mniejsza aktywność w internecie, nie oznacza, że nic nie robimy. Jesteśmy z Wami w bezpośrednich rozmowach. Spotykamy się z Wami na wyjazdach z cyklu Szlakiem Starej Nowej Historii - Waldek, Aldona Lasik ( na które serdecznie zapraszamy ) Najważniejszym powodem naszej mniejszej aktywności, jest nasza córka Anastazja - robimy dla niej wszystko, aby rosła zdrowo, szczęśliwie w poczuciu naszej ogromnej miłości jak i poświęcenia. Niczego nie zaniedbamy - prosimy o wyrozumiałość jak i wasze nieustanne wsparcie. Dziękujemy, że jesteście z nami! Na zdjęciu powyżej kultowa butelka Coca Coli Schutzmarke z 1937 roku. Znalezisko strychowe z Lubiąża. Dzięki uprzejmości życzliwych osób jest w naszych rękach - bardzo dziękujemy. Na dnie butelki napis Ruhrglas 37 oraz inskrypcje kodowe fabryki. Zatem w Lubiążu potwierdziliśmy istnienie jeszcze jednego miejsca które jest dla nas arcyciekawe. Dla nas te " niepozorne " znaleziska / podarunki od ludzi, są bardzo istotne w rozwikłaniu kilku hipotez. Ostatnim czasy nastąpiło kilka wydarzeń, które odcisnęły zupełnie inny wgląd na pewne sprawy związane z tajemniczym Lubiążem. Dzięki Wam - życzliwym osobom, odnajdujemy artefakty w terenie o których nawet w najśmielszych snach nie przewidzieliśmy, że tam będą. Potwierdzamy też, miejsca pobytu naukowców niemieckich w Lubiążu na prywatnych kwaterach - zeznania świadków vide pozostałości dokumentów i wyposażenia osobistego. Jedno nas zaszokowało - poziom dezinformacji w mediach na temat Lubiąża jest porażający. Jedno co cieszy, na naszych nieoficjalnych spotkaniach eksploratorów we Wrocławiu, nikt słownie N I K T nie wierzy w tą " prawdę " jaką usiłuje się wmawiać ludziom. Owszem politykujemy też sporo, jednak mamy przestrzeń do dyskusji i możemy swobodnie wymieniać się naszą wiedzą z ludźmi zaufanymi. Wiem, że sporo ludzi liczy na nowe rewelacje - one będą i będzie ciekawie, jednak postarajcie się nas zrozumieć. Jak wiecie, przyszło nam żyć w bardzo niespokojnych czasach. Układy, nepotyzm oraz wszechobecna korupcja nie sprzyjają do transparentnego dialogu, jednak co cieszy, zaczyna się coś dziać w dobrym kierunku ale potrzeba jeszcze sporo czasu żeby było dobrze. Obserwujcie nas, wspierajcie, dzielcie się swoimi wiadomościami, wspomnieniami, dokumentami, zdjęciami. Jeśli macie coś dla was szczególnie wartościowe a możecie się tym podzielić z nami - zróbcie zdjęcie i prześlijcie nam na emaila: lasik.waldek@gmail.com Stwórzmy razem odpowiedzialną społecznie naszą historię! Poniżej film z Brzegu Dolnego, a konkretnie spod mostu kolejowego - wkrótce szerzej opiszemy to miejsce.
Witajcie. Góra Ślęża jest dla nas Świętą Górą. Od wielu lat
cyklicznie odwiedzamy szlaki Ślężańskie oraz sam szczyt w celach rekreacyjnych,
przyrodniczych. Czy kiedyś zastanawialiście się Państwo nad genezą tej góry?
Magiczne miejsce otoczone legendami, zagmatwaną historią i milionem pytań bez
odpowiedzi….
Temat Ślęży jest niejako powiązany z Lubiążem miejscowością
Gliniany w której w latach
siedemdziesiątych ujawniono przez wykopaliska archeologiczne miejsce starej
osady oraz cmentarza. Odkryto również figurki które jednoznacznie służyły do
obrządków kultu solarnego. W niedalekiej przyszłości chcemy zorganizować
ognisko w Glinianach dla upamiętnienia miejsca, aby porozmawiać o
słowiańszczyźnie oraz aby zapoczątkować kultywowanie pamięci o tym miejscu.
Wracając na Ślężę, opowiem wam trochę o tym miejscu. Zacznę
od legend jakich jest sporo o tym
miejscu.
O powstaniu Ślęży, Raduni i Wieżycy
Dawno temu, diabły zazdrosne o stworzony świat, a
szczególnie o Śląsk, postanowiły zasypać kamieniami całą krainę. Miały czas
jedynie do Nocy Świętojańskiej, więc w pośpiechu zaczęły znosić olbrzymie skały
i budować góry. W ten sposób powstały Sudety oraz niedbale ułożone Wzgórza
Łomnickie; im bliżej było do końca czasu danemu diabłom, tym wzgórza były
formowane w coraz bardziej chaotyczny i byle jaki sposób. W Noc Świętojańską
diabły schowały się. Jedyne wejście do piekieł znajdowało się w okolicach
dzisiejszej Sobótki, pomiędzy wzgórzami na północ od Karkonoszy. Jedno z tych
wzgórz, o nazwie Gozdnica lub Góra Anielska, zostało opanowane przez oddział
Aniołów, który zaatakował diabły stacjonujące na Raduni. Grupy zaczęły rzucać w
siebie nawzajem olbrzymie bloki skalne, które z reguły były tak ciężkie, że nie
dolatywały do celu. Spadając po drodze, zasypały wejście do piekieł i utworzyły
górę Ślężę. Zdenerwowany sytuacją Lucyfer postanowił wziąć sprawy w swoje ręce
i rzucił w Anioły potężny blok skalny, ale chybił. Skała nie doleciała na
miejsce i spadła tworząc górę Stolna. Podobnie stało się z kolejnym pociskiem,
który utworzył górę Wieżycę. Zdenerwowany Lucyfer tupnął kopytem z taką siłą,
że ziemia się rozsunęła i utworzyła przełęcz Tąpadła, która oddziela Ślężę od
Raduni. Do tej pory diabły ciskają pioruny w Ślężę, aby ta pękła i otworzyła z
powrotem wejście do piekieł i umożliwiła im powrót do domu.
O powstaniu „panny z
rybą” i „niedźwiedzia”
Według podań, niegdyś na Ślęży stał zamek, w którym
mieszkała księżna. Posiadała ona oswojonego niedźwiedzia, który biegał wolno po
okolicy. Pewnego razu zwierzę zachorowało. Księżnej doradzono, że najlepszym
lekarstwem dla niego będzie szczupak, więc wysłała ona służącą do Sobótki po
rybę. Wracając, dziewczyna została zaatakowana przez niedźwiedzia, który
odgryzł jej głowę. Przybywszy na ratunek ludzie zabili bestię i na pamiątkę
tego wydarzenia wyrzeźbiono dwie figury – pannę z rybą oraz niedźwiedzia.
Inna legenda dotycząca tych rzeźb również zaczyna się na
ślężańskim zamku. Jedna z służących została wysłana do Sobótki po rybę,
ponieważ był to czas postu. Na zamku mieszkało kilka oswojonych niedźwiedzi, z
których jednego nauczono czekania i wychodzenia naprzeciw nadchodzącym ludziom,
pomagając im przynosić ciężkie pakunki. Ponieważ dziewczyna, która wyszła po
rybę długo nie wracała, niedźwiedź stawał się coraz bardziej niecierpliwy i
zły. Kiedy ją w końcu spostrzegł, rzucił się gwałtownie na koszyk, chcąc jej go
zabrać. Dziewczyna zaczęła się bronić i wbiła w oko zwierzęcia długą szpilkę.
Rycząc z bólu, niedźwiedź zabił dziewczynę urywając jej głowę. Sam też skonał,
ponieważ szpilka przebiła mózg. Na miejscu tragedii postawiono rzeźby.
Istnieje jeszcze kilka innych wersji tego podania, ale
najpiękniejszą jest baśń o szlachetnym niedźwiedziu:
Na zamku na Ślęży panował Hamar, władca pogańskich ludów,
któremu był podporządkowany cały Śląsk. Miał on piękną córkę, Goralindę, o
długich jasnych włosach i niebieskich oczach. Zabiegało o nią wielu książąt,
ale dziewczyna nie zgodziła się wyjść za żadnego z nich. Hamar toczył wojnę ze
Świdnem, księciem sąsiedniego kraju, który oblegał Ślężę, ale ta pozostała
niezdobyta. Świdno miał syna Bolesława, najwaleczniejszego rycerza spośród
całego wojska. Bolesławowi udało się wejść na szczyt Ślęży niezauważonym,
bowiem zakradł się tam od niestrzeżonej i uznanej za niedostępną strony.
Pierwszymi postaciami, które zobaczył, gdy zakradł się do zamku była Goralinda
z leżącym u jej stóp wiernym niedźwiedziem. To była miłość od pierwszego
wejrzenia. Młodzi spotykali się potajemnie wiele razy, a na straży stał lojalny
niedźwiedź księżniczki. Goralinda i Bolesław mieli nadzieję, że ich ojcowie
pogodzą się, a oni będą mogli zawrzeć małżeństwo. Goralinda miała macochę,
Krienhildę, która pałała nienawiścią do niej za to, że Hamar kochał bardziej
córkę niż ją, swoją drugą żonę. Krienhilda, podejrzewająca Goralindę o jakieś
tajemnice, wysłała swego zaufanego służącego Marbota na zwiady. Marbot zaczął
flirtować z Miką, gadatliwą służką księżniczki, która w końcu wygadała się o
tajemnicy zakochanych. Krienhilda postanowiła się zemścić. Przede wszystkim
chciała pozbyć się niedźwiedzia-strażnika i zwabiła go zapachem ryb, do których
zwierzę miało słabość. Zwabiony niedźwiedź poszedł w kierunku kuszącego zapachu
i pożarł posiłek. Ryby zostały ugotowane w wywarze z wilczych jagód, więc
niedźwiedź skonał w wielkich męczarniach, ale nie wydał ani jednego ryku, aby
nie przeszkadzać zakochanym. Był to akurat czas początków pertraktacji
pokojowych Hamara i Świdno i ustaleń zawarcia małżeństwa między ich dziećmi.
Jednakże Krienhilda zdążyła poinformować Hamara o tajemnych schadzkach młodych
i wściekły władca poszedł w miejsce spotkań zakochanych i zaatakował Bolesława.
Rzucił w niego młot, który w sekundzie ściął mu głowę. Ale nie tylko jemu.
Hamar nie wiedział, że za Bolesławem była Goralinda, którą również zabił młot.
Krienhilda krzyknęła z radości, ale nie Hamar. Zszokowany śmiercią swej
ukochanej córki wypędził złą małżonkę, która do końca swojego życia mieszkała w
jednej z jaskiń. Miejscem, w którym żyła nazwany został łożem Krienhildy.
Hamar, aby uwiecznić tragedię, kazał wyrzeźbić postacie na cześć jego córki i
jej wiernego niedźwiedzia.
I na zakończenie legend:
Pewna kobieta cierpiała wraz ze swoim jedynym dzieckiem
wielka biedę. Śniło jej się kiedyś, że jeżeli pójdzie w Wielki Piątek na Ślężę
to skończą się jej troski. O oznaczonym czasie wzięła dziecko na ręce i udała
się na górę. Kiedy była jeszcze na szczycie, to zauważyła wejście do jaskini,
którego wcześniej nigdy w miejscu tym nie widziała, jaskinię zamykały obite
miedzią wrota. Kobieta zapukała, wrota otworzyły się, za progiem leżał czarny
pies z gorejącymi oczyma i paszczą, który pozwolił jej wejść do środka. Okazało
się, że za wrotami była komnata. Stał w niej dębowy stół, przy którym siedziało
kilku starców w starodawnych strojach, zajęci oni byli pisaniem. Obok stołu
ustawione były skrzynie zapełnione złotymi i srebrnymi monetami. Pies
zaszczekał trzykrotnie: ?Raff, Raff, Raff?. Kobieta posadziła dziecko na stole
i trzy razy sięgnęła do skrzyni po złoto. Następnie szybko wybiegła z jaskini,
a wrota zatrzasnęły się za nią z hukiem. Dopiero teraz kobieta zorientowała
się, że pozostawiła w jaskini dziecko. Przerażona chciała wrócić do niej z
powrotem, ale wejście zniknęło. Płacząc i lamentując poszła do domu. W żałobie
i smutku przeżyła cały rok. Kiedy nadszedł kolejny Wielki Piątek pobiegła na to
samo miejsce i bez kłopotu znalazła wejście do jaskini. Zapukała, wrota
otworzyły się i kobieta ponownie usłyszała trzykrotne ?Raff, Raff, Raff?.
Uszczęśliwiona zobaczyła, że na stole siedziało jej dziecko, które uśmiechnięte
i zdrowe bawiło się czerwonym jabłkiem. Tym razem kobieta nawet nie spojrzała
na złoto. Chwyciła dziecko i wybiegła na zewnątrz. Wrota znów się za nią
zamknęły, usłyszała jeszcze tylko smutne wycie psa. Kobieta z przerażeniem
zobaczyła, że trzyma na ręku martwe dziecię. Po rocznym pobycie w świecie
duchów nie było ono zdolne do życia w świecie ludzi.
KAMIENNE WAŁY KULTOWE
Podobnie tajemniczą historię mają kamienne wały których jest
kilka. Prawdopodobnie zbudowane zostały na początku epoki żelaza w formie kręgów.
Ułożone są z różnej wielkości kamieni i bloków skalnych bez użycia zaprawy.
Największy znajduje się na Raduni, wokół Ślęży usypane są prawdopodobnie trzy,
kolejny na Wieżycy. Kręgi te oznaczały zasięgi miejsc świętych, gdzie
odprawiano obrzędy religijne. Strzegły miejsc bytowania bogów i słowiańskich obrzędów
religijnych.
Temat drugowojennej
historii Ślęży jest bardzo ciekawy oraz wart opowiedzenia.
W latach 80tych miała miejsce państwowa akcja eksploracyjna
na Ślęży.
Wydaje się, że sprawcą zamieszania był niejaki Marian
Orłowski z Głogowa. W swym liście skierowanym zarówno do TVP jak i ówczesnego
premiera Piotra Jaroszewicza, relacjonował swoje wyprawy na szczyt Ślęży, które
odbywał w 1946 roku. Wskazywał okoliczności i miejsce prawdopodobnego ukrycia
przez Niemców znacznych dóbr. Na podstawie zebranych relacji autochtonów oraz
własnych obserwacji ustalił uznaną najwyraźniej, za dość wiarygodną wersję
wydarzeń jaka miała miejsce na Ślęży na przełomie 1944 i 1945 roku. Na tyle
wiarygodną, że premier wydał polecenie dokładniejszego zbadania tej sprawy.
Zadanie to realizowane było przez Wydział Kultury i Sztuki Urzędu Wojewódzkiego
we Wrocławiu przy współpracy z Okręgową Komisją Badania Zbrodni Hitlerowskich.
List Orłowskiego nie był oczywiście jedynym źródłem na jakim wówczas się
oparto, uzupełnieniem były materiały gromadzone przez Służbę Bezpieczeństwa. Do
dyspozycji ekipy został oddany dźwig, saperzy oraz specjalistyczny sprzęt
pomiarowy. Według raportu końcowego, akcja zakończyła się niepowodzeniem. Chociaż
urządzenie wykazało pewne anomalie, nie było jednak możliwości technicznych
weryfikacji odczytu. Prace zostały przerwane nagle, a oficjalną przyczyną były
niesprzyjające warunki pogodowe. Mimo to, w tym samym roku podobne akcje
ponawiano kilkakrotnie m.in. z inicjatywy wspomnianego już mjr SB Stanisława
Siorka, przy udziale Wojewódzkiego Ośrodka Archeologiczno--Konserwatorskiego i
z wykorzystaniem aparatury Zakładów Badawczo Projektowych Miedzi „Cuprum"
oraz Wojskowego Instytutu Techniki Inżynieryjnej. Mimo uzyskania ciekawych
wyników, ryzyko błędu w interpretacji badania było zbyt wysokie ze względu na
niekorzystne oddziaływanie nadajnika telewizyjnego umieszczonego na szczycie
Ślęży. W czerwcu 1981 roku do działania przystąpiła wspomniana już ekipa MON i
WSW. Wojskowi idą po przetartych już tropach przez swych poprzedników, na
których wynikach zresztą bazują. Szczegóły podjętych działań w tym wypadku są
jednak niedostępne i nikt nie wie, czy czasem w podziemnych sztolniach nie leżą
rozstrzelani przez Niemców więźniowie w pasiakach, czy niemieccy żołnierze
zastrzeleni przez Rosjan.
Stanisław Siorek,
nieżyjący już funkcjonariusz SB, który wiele lat poświęcił na tropienie
poniemieckich depozytów, twierdził że w latach 70. enerdowska STASI prowadziła
jakieś badania na Ślęży. Rejon w jakim
prowadzono badania jest ciekawy o tyle, że znaleziono tam kilka lat wstecz
szklane miny (glass mine). Nieoficjalnie wiadomo mi, że dowiercono się do
pustki po kilkunastu metrach, jednak rozkaz z Warszawy brzmiał - natychmiast
zakończyć badania
Podobna analogia co do Klasztoru w Lubiążu i rozkazu „natychmiastowego
‘’ przerwania prac.
Masyw samej Ślęży to bardzo dobry temat, ale też niezwykle
trudny. Trudny pod względem rozpoznania geologicznego, jaki rozpoznania geofizycznego
za pomocą elektronicznej aparatury którą zakłócają silne nadajniki Radiowo
Telewizyjnego Centrum Nadawczego na szczycie.
Najciekawsze sprawy
wiążą się z pracami ziemnymi prowadzonymi na zalesionych stokach Ślęzy. O
rozmachu tych prac niech świadczy fakt ściągnięcia 1,5 km torowisk i rozjazdów
z zachodnich zboczy Ślęży w 1948 r. W 1982, wiosną na Ślęży poszukiwania
prowadzi grupa resortowa SB i WSW pod kierownictwem płk Czesława Sochala. Do
grupy oddelegowano Stanisława Siorka za
zgodą szefostwa SB KW MO w Wrocławiu. Do zespołu oddelegowano również 10
żołnierzy z Bolesławca.
W 1980 roku w czerwcu badania elektrooporowe przeprowadził
Tadeusz Kaletyn dla poszukiwań prowadzonych z ramienia Urzędu Wojewódzkiego.
W 1979 roku ówczesny premier Piotr Jaroszewicz zainteresował
się górą, to z jego inicjatywy przesłuchiwano M. Orłowskiego, który mieszkał w
okolicy Ślęży od 1945 i weryfikowano jego spostrzeżenia przedstawione w liście
do TV.
W tym że roku poszukiwań depozytów na Ślęży podjęła się
OKBZH i Wydział Kultury i Sztuki urzędu wojewódzkiego. Poszukiwania trwały dwa
lata, na podstawie notatki Bronisławy Fijałkowskiej.
Do Ślęży będziemy cyklicznie wracać. Na pewno przed jesienią
zorganizujemy ostatnie wejście na Ślężę i zrobimy to w formie przejścia żółtym
szlakiem od Przełęczy Tąpadła na szczyt. Na górze zwiedzimy miejsca warte
zobaczenia, opowiemy o nich i następnie zrobimy dłuższą prelekcję tuż przy
wieży widokowej za kościołem czyli tam gdzie moc nadajnika stacji radiowej jest
tłumiona przez skały.
Bo Ślęża to nie tylko piękna góra - to czakram energetyczny, to Święta Góra dla
Słowian.
Słowo na niedzielę... Najciekawsze i zarazem zatrważające jest to, że o Chrześcijańskie Miłosierdzie zabiegają ludzie, którzy na co dzień flekują Kościoły ( Mówię o wszystkich odłamach Chrześcijaństwa, bo ostatnio dostaje się każdemu z osobna. A co jest od kilku miesięcy niepokojącą tendencja zwyżkową. ) Zdjęcie jest mojego autorstwa. Interesuje mnie zależność układów, stref wpływów oraz nacisku na tkankę społeczną, w celu wywołania pożądanych zachowań - czyli zawładnięcia Europy dla partykularnych celów kilkoro osób vide tajnych stowarzyszeń ) Zdjęcie wykonałem na jednym z wieców KODu we Wrocławiu. Wykonałem je na Placu Solnym. Flaga Unii Europejskiej na tle siedzimy GazWyb i proszę, zwróćcie uwagę na balkon GW - każdy niech wyrobi sobie swoje zdanie bo moje jest jednoznaczne - ogłupieni ludzie idą pod szyldem manipulacji. Zatrważa mnie, poziom sterowności propagandą. Nie wnikam w intencje ludzi i nie interesują mnie ich poglądy, w momencie gdy przedstawiają mi wymysły manipulacji a nie argumenty poparte dowodami. Mnie interesuje to, że ludzie zaczynają widzieć manipulacje w mainstreamowych mediach polegającą na czarowaniu rzeczywistości, manipulacji komentarzami, czy też celowym opisywaniu Ataków Terrorystycznych nowomową polegającą na " Incydentalnym " znaczeniu tych przestępstw. Mam w głębokim poszanowaniu opinie ludzi którzy atakują mnie za moje poglądy. Za każdym razem, gdy rozmawiam w prywatnych dialogach, słyszę ten sam tekst - " Jesteś PISowskim trollem"... :) Nie jestem zwolennikiem PISu, PO, czy każdej innej opcji politycznej - bo kłamią społeczeństwo obietnicami bez pokrycia rzeczywistością. Widzę jak następuje powolny ale jednoznaczny upadek wartości. My jako społeczeństwo jesteśmy okrutnie podzieleni. w moim miejscu pracy chyba wszyscy są przeciwko lewakom oraz kodowi, jak i ... tu uwaga - PIS ma ostro przerąbane. Cieszy, że w końcu następuje prawdziwy racjonalizm ( nie mylić z racjonalizmem który reprezentują tajne organizacje spod znaku cyrkla i węgielnicy a które to chcemy aby na terytorium Polski zostały zakazane - bo tajność zapisów w statucie równa się braku kontroli a to już rodzi zagrożenie demokracji ) Za każdym razem chcę poznać " od wewnątrz " każdą grupę od podszewki - dlatego mam swoje zdanie i nie jest ono zbieżne z tym jakie serwują nam media ;) A ktoś kto krzyczy w obronie pseudo demokracji, niby uchodźców, zawłaszczenia Polski przez służby nam obce i korporacje nie znając kontrargumentów jest zwykłym trollem i tyle...
Klasztor w Lubiążu po wojnie, był areną wielu wydarzeń.
Wojska Sowieckie wkraczając do Lubiąża, sporo wiedziały na temat klasztoru oraz
tego co się w nim działo. Ma to swoje reminiscencje w ujawnianych cyklicznie
rewelacjach archiwalnych które, zaznajomieni z tematem Lubiąża przywożą do
Polski. Jednak nie o tym mowa ( wkrótce je opublikujemy ).
Dzisiaj chciałbym wam opowiedzieć historię
związaną z powojennymi losami klasztoru. Dostaliśmy e-maila od pewnej Pani, mieszkanki
Lubiąża z którą się spotkaliśmy i długo rozmawialiśmy. Tego typu spotkania są
dla nas bardzo wartościowe, ponieważ mamy szczególną okazję do usłyszenia
wspomnień od ludzi którzy byli bezpośrednimi świadkami życia oraz wydarzeń z historii naszych nie tak odległych dziejów. Nasza Pani, opowiedziała nam o koszmarnym wydarzeniu jakiego była świadkiem, wespół ze swoimi dwoma
koleżankami, które na zawsze pozostawiło traumę w pamięci. Nasze spotkanie przerodziło się w wielogodzinną rozmowę, w której
uzyskaliśmy bardzo dużo ciekawej wiedzy, jak wyglądała miejscowość, jakie było życie codzienne powojennego Lubiąża. Podczas spotkania było bardzo dużo różnorodnych emocji. Smutek i przygnębienie, mieszały się z radością, żalem i nadzieją, która umiera na końcu. Czasem pozostawiając za sobą wiele pytań bez odpowiedzi...
Zacznijmy zatem od
początku.
Po wkroczeniu wojsk radzieckich do Lubiąża, klasztor był w
wiadomym centrum zainteresowania – raz, że pozostało sporo urządzeń które z czasem wywieziono w głąb Rosji, a dwa, w Klasztorze był lokowany najtajniejszy program
wojskowy, który realizowało wojsko niemieckie.
Od maja 1945 roku w obiekcie zaczyna funkcjonować obóz filtracyjny założony
przez Sowietów dla swoich ludzi, którzy wiedzieli za dużo lub nie byli
elementem pożądanym w socjalistycznym społeczeństwie. Oficjalne źródła mówią, że obóz zakończył
swą działalność w 1947 roku. Nasza Pani, jak i inskrypcje namalowane przez
więźniów na klasztornych wewnętrznych murach, głoszą co innego. Rosjanie byli w
Lubiążu do kwietnia 1953 roku. Jako ciekawostkę podam fakt, że tzw. graffiti które
narysowali jeńcy sowieccy, a w których
była podana data – jest zamazywane. Kilka lat temu wykonywałem większy projekt
fotograficzny i udało mi się wykonać sporo ciekawych ujęć na których już widać
zamazywanie „ nie wygodnych ‘’ historycznie dat. Nie mnie to osądzać dlaczego
tak się dzieje, że obowiązującą prawdą jest coś co nie ma z nią tak naprawdę nic wspólnego, a jest
tylko wygodnym kłamstwem dla mniej dociekliwych czy zainteresowanych.
Pod koniec lutego 1947 roku, do Lubiąża przyjeżdżają pierwsi
repatrianci z zachodu ( Francja, Belgia, Holandia, Ukraina, Niemcy, Białoruś etc. ) Lubiąż przypomina
wielki tygiel w którym zderzają się ze sobą ludzie będący Polakami, pochodzącymi jednakże z bardzo zróżnicowanych miejsc, różniących się nie tylko kulturą, ale i statusem społecznym jak i ekonomicznym.. Nasza Pani
w tamtym czasie była nastolatką. Pamięta bardzo dużo szczegółów z tego
okresu. Pamięta, że Lubiąż był
podzielony ( i tu bardzo istotna informacja ) na trzy strefy tzw. Zony. Jedna
to cały Lubiąż Północny czyli ten w którym mieści się obecny Szpital Psychiatryczny. W tej strefie były koszary, w poniemieckich domach mieszkali
żołnierze sowieccy. Ta zona była dostępna dla ludności polskiej pod pewnymi
obostrzeniami oczywiście, nie chodziło tylko o przepustki, Rosjanie uwielbiali handlować czym się da za wódkę lub bimber. Nasza Pani opowiadała, że zaprzyjaźniła się z córką
jednego z Oficerów Sowieckich, która była jej rówieśniczką. Razem wjeżdżały na
teren zony i tam przebywały, spacerowały, obserwowały i bawiły się jak na dobre koleżanki przystało. Często dostawała jedzenie, które przynosiła do domu
i dzieliła się z rodzicami oraz rodzeństwem – miała taką możliwość. Jako
ciekawostkę podam też fakt, że dobrze wspomina Rosyjskich żołnierzy.Choć jak twierdzi obecnie jej znajomość z córką wysoko postawionego Żołdaka dużo się przyczyniło do tych dobrych relacji. Opowiadała,
że gdy przyjechali na Ziemie Odzyskane do punktu zbornego, który znajdował się w
Jaworze, to wydarzyło się jedno takie zdarzenie po którym nabrała sympatii dla Sowietów. Na bocznicy kolejowej stało kilka wagonów z Polakami, których lokomotywa została uszkodzona i musieli czekać na dalszy rozwój sytuacji. Trwało to kilka
dni. Zimno, śnieg i bydlęce wagony w których mieszkali. Przyjechał na stację po
kilku dniach, wojskowy skład wiozący żołnierzy. Zatrzymali się aby nalać wody
do lokomotywy, oraz aby odpocząć. Polacy poczęstowali ich swojskim bimbrem – waluta
jak na tamte warunki, cenniejsza niż dolary. Żołnierze Sowieccy, napojeni
solidnie gorzałką, zgodzili się podłączyć wagony Polaków do swojego składu i tak dotarli
do Wołowa. Następnie wozami konnymi (głównie tzw. drabiniaki) ruszyli z Wołowa do Lubiąża. Oznaczenie kierunku było
bardzo łatwe, ponieważ Lubiąż jako jedyny w promieniu wielu kilometrów, był
oświetlony niczym sporej wielkości miasto i łuna była widoczna z odległości
wielu kilometrów. Tak mieszkali Rosjanie i gdy przybył transport repatriantów
to urządzili Polakom bardzo dobre przyjęcie, nakarmili i rozlokowali po
opuszczonych domach, choć ich stan pozostawiał wiele do życzenia, był to już "swój" dach nad głową, a nie bydlęcy wagon i poniewierka.
Drugą zoną była strefa mieszcząca się od dawnej cegielni ( po której obecnie został tylko komin) przy
klasztorze do obecnej ulicy Wojska Polskiego i obejmowała sporej wielkości
zamknięty obszar do którego już cywile nie mieli prawa wstępu pod groźbą użycia
broni przez wartowników. W dużej mierze były to stajnie i stodoły zaadaptowane na magazyny żywnościowe oraz piękne owocowe sady. Trzecią i najbardziej strzeżoną zoną była strefa
obejmująca Klasztor i tereny okalające w bliskiej odległości od pocysterskich
zabudowań. Do tej strefy wejście nie było możliwe nawet dla zwykłych żołnierzy Sowieckich bez odpowiedniego rozkazu i przepustki. W tej strefie mieścił się
obóz filtracyjny i być może coś jeszcze.
Nasza Pani opowiedziała nam jak we wrześniu 1947 roku wracała
ze szkoły z swoimi dwoma koleżankami i co zobaczyły na własne oczy. Szły chodnikiem przy teraźniejszej ulicy Wojska
Polskiego po zakończonych zajęciach lekcyjnych. Wszystkie mieszkały przy tej
ulicy niedaleko od siebie i zawsze razem wracały do domu.
Tuż przed skrzyżowaniem drogi w kierunku na Lasek Św. Jadwigi, usłyszały
krzyki, tętent konia. Zatrzymały się gdy głosy
były coraz wyraźniejsze, nie wiedziały co się dzieje, były wystraszone i zdezorientowane. Ich oczom ukazał się zatrważający widok. Zobaczyły
mężczyznę ubranego w piżamę jakby w niebieskie pasy lub być może był to drelich obozowy.
Mężczyzna biegł resztką sił uciekając (z wylotu dzisiejszej ulicy ogrodowej) przed Rosyjskim wartownikiem na wielkim gniadym koniu. Wartownik gdy na skrzyżowaniu dogonił uciekiniera zatrzymał konia i wycelował w jego kierunku karabin. Więzień przebiegł przez drogę, w odległości kilkunastu metrów
od naszych dziewczyn ,które stały przywarte do okolicznego płotu jakby chciały się za nim ukryć, sparaliżowane strachem obserwowały całe zdarzenie. Wartownik oddał trzy strzały. Dźwięk wystrzałów był ogłuszający. Po
ostatnim uciekający człowiek upadł jak marionetka bezwładnie nie dając znaku życia, a wokół jego martwego ciała pojawiła się ogromna kałuż krwi. Wartownik spokojnie podszedł do ciała, przywiązał sznur do nóg, przyczepił do
siodła. Wsiadając na konia spojrzał na wystraszone dziewczynki i krzyknął do nich, że jak zaraz z tąd nie znikną to je też będzie musiał pozabijać Tak pociągnął zwłoki za koniem w kierunku Klasztoru drogą przy ulicy
Ogrodowej. Nasze dziewczyny z płaczem udały się pędem do domu. Pani ,która to nam
opowiadała, podczas relacji tego tragicznego wydarzenia, miała łzy w oczach i
powiedziała, że ten widok pościgu, upadającego człowieka i tego ciągnięcia
zwłok zapadł jej do końca życia…To traumatyczne wydarzenie zawsze będzie ją prześladować, jak mówiła, gdyż do tej pory nie miała do czynienia z tak gwałtowną i niezrozumiałą śmiercią jaką poniósł uciekający mężczyzna, który nie miał szans w starciu z konnym Żołnierzem uzbrojonym w karabin. Jak człowiek może strzelać do drugiego człowieka?-pytała, choć jak mówi nigdy nie uzyskała odpowiedzi na to pytanie, swego rodzaju wytłumaczenia. "To smutne, ale wtedy same bałyśmy się o swoje życie".
Ta historia wydarzyła się naprawdę. Miejsce obecnie
jest również skrzyżowaniem dawnych dróg, uczęszczanym na co dzień przez mieszkańców, czy pojazdy tamtędy przejeżdżające i nie ma żadnego śladu po tamtym zdarzeniu z przeszłości. Jedynie osoby, które to przeżyły noszą owych ludzi w pamięci jak i drzewa, które nie mówią, ale były świadkami, które milczą na temat wszystkiego co widziały. Wraz z Aldoną jesteśmy tam często, za każdym razem w
miejscu w którym stracił życie ten więzień – człowiek, wyczuwamy bardzo silną
energię, nazywają to pamięcią tła. To coś co czuje się wewnątrz, a co pozwala na jednoznaczne określenie,
że mamy do czynienia z miejscem w którym wydarzyło się coś złego.
Niedobrym jest i nigdy tego nie zaakceptujemy, że wojny oraz
śmierć mogą dosięgnąć wszystkich bez
wyjątku, oraz, że zwykli ludzie najczęściej płacą najwyższą ofiarę – ofiarę krwi, za błędy
innych rządzących światem., ich układy to czyjaś krew, pieniądze na mordowanie. Nie godzimy
się na przemoc, Jesteśmy przeciwko jakimkolwiek organizacjom, które mają tajne
zapisy w swym statusie, które mają tajemnice lub które używają fikołków
logicznych zręcznie maskując swe
prawdziwe intencje czy działania. Również jesteśmy przeciwko bezmyślnym przyjmowaniu uchodźców
do Europy. Uważamy, że owszem należy pomóc, ale patrząc na dumną historię
naszego kraju, nie przyjmujmy uchodźców jak leci, a dajmy im nadzieję i pomoc aby u siebie
walczyli o swój kraj.Nasi bracia i siostry walczyli o Polskę z podziemia nawet wtedy, gdy nie było żadnej nadziei. Odbudowaliśmy ją z gruzów i popiołu, a nie było łatwo. Czemu Ci owi uchodźcy nie zawalczą o swoje domy, historię i rodziny tylko pojawiają się w Europie i żądają poszanowania swoich praw i religii? Czemu nie są tacy uparci i zorganizowani u siebie?Nie jesteśmy rasistami, jednakże jak myślimy wielu z nas chciałaby żeby przede wszystkim Polska był dla swego narodu żywicielką, bezpieczną, dbającą o nasze dobro, po tylu latach walczenia o nią znowu ktoś chce ją nam odebrać wojną podjazdową. Pomagać owszem, ale nie odbierać godności mieszkającym i pracującym dla kraju Polakom żeby dać wszystko za darmo ludziom, którzy nie są w stanie zadbać o swój kraj i swój naród swoją pracą i poświęceniem.
Zapraszamy do naszej grupy na Facebooku - Szlakiem Starej Nowej Historii. Przynajmniej raz w miesiącu organizujemy spotkania na których wymieniamy się informacjami oraz odwiedzamy ciekawe miejsca nie tylko w Lubiążu, ale i okolicy oraz całego dolnegośląska. Zapraszamy serdecznie. Dzielcie się swoją wiedzą i pamiątkami, opowiedzmy historię naszego regionu razem!!!
Jeśli podoba się wam to co robimy, wesprzyjcie nas na Patronite Dziękujemy!!
W odpowiedzi na wasze zapytania. W obliczu wielu tragedii jakie miały miejsce w nieczynnych sztolniach i wyrobiskach. Chciałbym wam opisać kilka podstawowych zasad jakimi bezwzględnie powinniśmy się wszyscy kierować, gdy zejdziemy w nasze miejscówki które są pod powierzchnią ziemi lub są wydrążone w skałach.
Prosta zasada:
Chodzi o wysiąkanie dwutlenku węgla ze skał do wyrobisk górniczych, nieczynnych sztolni, ba nawet większych piwnic. Przeglądać prognozy pogody i: Gdy mamy wyż atmosferyczny - wtedy ciśnienie atmosferyczne powoduje, że ze skał nie wypływa dwutlenek węgla ponieważ większe ciśnienie działa na niego jak korek. Gdy mamy niż atmosferyczny - wtedy jest bardzo niebezpiecznie, ponieważ dwutlenek węgla swobodnie wydziela się do wyrobiska i osadza w najniżej położony miejscu w obiekcie. Moja rada: Obserwować prognozę pogody w mediach dla danego obszaru gdzie akurat " działamy ", wyposażyć się w tlenomierz ( portale aukcyjne oferują nie drogie a dobre urządzenia ) oraz najprostsza metoda - lampka górnicza wzorowana na ubiegłym wieku, czyli palący się płomień który gdy zgaśnie, daje nam czerwone światło do dalszej eksploracji i każe natychmiast wycofać się w wyżej położony teren / pokład / wyrobisko. Tyle teorii jak i mojej wieloletniej praktyki łażenia po wyrobiskach, hobbystycznie jak i zawodowo. Hobbystycznie już mniej a zawodowo jeszcze trochę. Uważajcie na siebie - zawsze!! O współtowarzyszy wypraw - tak samo dbajcie!
Gdy oglądamy filmiki wstawiane przez eksploratorów na kanał YouTube, widzimy, że prawie wszyscy zabezpieczają się na wypadek wystąpienia dwutlenku węgla. Wystarczy już tych tragedii jakie mają miejsce ostatnim laty. Włączmy myślenie i stosujmy sprawdzone zasady. Warto też pytać się bardziej doświadczonych kolegów o wszystkie zagrożenia z jakimi mieli do czynienia i wysłuchać ich do końca. Na koniec: Pamiętajcie, nie namawiamy do łamania obowiązującego prawa. Wszędzie wchodzimy na własną odpowiedzialność. Szanujmy miejsca gdzie przebywamy. Nie śmiecimy i nie zostawiamy syfu po sobie. Nie hejtujemy innych eksploratorów - każdy ma prawo do własnego zdania i opinii na każdy temat oczywiście bez używania wulgaryzmów jak i oczerniania innych, szanujmy to i nie dawajmy się podpuszczać na siebie przez Polityków których omijamy szerokim łukiem. C. d. n. ...
Jesteśmy za delegalizacją tajnych stowarzyszeń na terenie Polski!! Zbieramy wszelkie dokumenty, zdjęcia i albumy ze zdjęciami, starą ceramikę, czy też elementy wyposażenia domów wyprodukowane przed 1945 rokiem. Nie zarabiamy na tym - to tylko w celach edukacyjnych, tak aby w przyszłości stworzyć kolekcję dotyczącą okolic Lubiąża, Wołowa, Brzegu Dolnego jak i Dolnego Śląska. Prosimy również, o informacje tyczące stadniny koni, która to mieściła się w Klasztorze w Lubiążu. Piszcie o waszych wspomnieniach z młodości, opiszcie zasłyszane od rodziców, babć i dziadków historie, lub jeśli posiadacie spisane swoje historie rodzinne - podeślijcie je do nas. Za każdą nawet najmniejszą informację, wspomnienie czy zwykłą chęć porozmawiania, zawsze jesteśmy bardzo wdzięczni. Również jeśli posiadacie w domu stare książki, związane tematyką z historią drugiej wojny światowej, i chcecie się z nami nimi podzielić, to będziemy bardzo wdzięczni. Piszcie na adres email: lasik.waldek@gmail.com lub na tradycyjną pocztę: Waldek, Aldona Lasik ul. Tadeusza Kościuszki 1 56 - 100 Lubiąż Jeśli podoba się Wam to co robimy, to wesprzyjcie nas na Patronite
Dzisiejszy post pt. " Skarb Monet - Epilog " dedukujemy wszystkim życzliwym nam osobom, które wierzyły i wierzą w naszą uczciwość oraz które nie godzą się z traktowaniem człowieka prawem rodem z PRLu. Jak i też dla wszystkich, którzy pytają i piszą do nas - co się dzieje z odnalezionymi przez nas monetami. Nikogo nie nakłaniamy do łamania obowiązującego prawa. Ostrzegamy tylko, abyście dwa razy zastanowili się, zanim pochwalicie tym co zostało ujawnione wam przez matkę ziemię. Powinniśmy też, zacząć, jako ludzie pasjonujący się historią, mówić wspólnym głosem, że obowiązujące prawo tyczące prowadzenia działań zmierzających do ujawnienia tego co kryje ziemia, jest bandycko restrykcyjne. Powstaje pytanie - dlaczego nie mamy eksponatów w muzeach?... Ano dlatego, że Państwo Polskie nie potrafi nawiązać dialogu ze swymi obywatelami, traktuje jego jak złodzieja, nie ufa i w gruncie rzeczy nie obchodzi urzędników historia Polski.
Nas jako pasjonatów historii, obchodzi los Polski. Szara rzeczywistość niestety sprowadza do tego, że za byle pierdołę ma się kłopoty włącznie z denuncjowaniem przez konfidentów ze środowiska eksploratorów, jak i przez to, że prawo jest tak konstruowane, abyśmy jako naród nie posiadali żadnej szerszej możliwości bycia wolnymi ludźmi u siebie...
Śmiejemy się z Rosji, że to nie kraj, to stan umysłu. Osobiście cenię wielu Rosjan i nasi znajomi mieszkają w Rosji i nigdy nie doznaliśmy żadnych przykrości od nich czy działając z nimi. A jak jest w Polsce? Przedstawię Wam cały ciąg zdarzeń w formie fotograficznej. Nazwiska, wrażliwe dane, zostały celowo ukryte, oryginały dokumentów - do wglądu u nas. Nie usprawiedliwiamy się - nasza wina w świetle prawa była ewidentna, jednak w sensie społecznym to upadek wartości jak i prawa. Ślepa naiwność w uczciwość ludzi, została poddana brutalnej weryfikacji. Dzięki tylko wspaniałym ludziom, pracującym w Służbach ( celowo używam tej nazwy ) nie potraktowano nas jako przestępców a sprawę wyjaśniono do końca włącznie z umorzeniem śledztwa. Nie ukrywaliśmy niczego, nie chcieliśmy sprzedać monet, opisaliśmy wszystko w mediach od razu.
Zacznijmy od początku, cała droga powiadomienia Dolnośląskiego Wojewódzkiego Konserwatora Zabytków.
Mieliśmy w planach wystawę fotograficzną w Domu Kultury w Lubiążu. Znajdując te monety, chcieliśmy dokonać oficjalnego przekazania ich w ręce władz. Poszła równolegle informacja, że nastąpi przekazanie. I zaczęły się dziwne rzeczy dziać. Teraz znamy nazwiska tych osób, które drogą telefoniczną, wpłynęły na zamknięcie naszej wystawy. Próbowaliśmy się skontaktować z D. W. K. Z. telefonicznie, aby umówić się na spotkanie - Aldona wykonała wtedy sporo telefonów i dosłownie była odsyłana od pani do pani, od pokoju do pokoju, dosłownie zbywana ( potwierdzenie - wyciąg bilingów rozmów, z wiadomych przyczyn tylko do wglądu, nie do publikacji ) Drogą mailową, prowadziliśmy korespondencję:
Zależało nam, aby lokalna społeczność Lubiąża i okolic, obejrzała sobie te monety.
Dostaliśmy za to taką oto odpowiedź:
" ... Dziękuję za informację. Każde znalezisko tego typu należy zgłosić i oddać niezwłocznie właściwemu staroście ( właścicielem jest Skarb Państwa ) dlatego Pan również powinien to zrobić. Z uwagi na zaistniałe okoliczności dalszym wyjaśnianiem sprawy zajmie się Prokuratura rejonowa w Wołowie. Niestety nie uda się nam dotrzeć do Państwa w terminie który podał Pan w mailu, mamy taką możliwość 4 stycznia ok. godz. 10. Proszę o informację, czy taki termin Panu pasuje. "...
Zostaliśmy wezwani w trybie pilnym, na przesłuchanie do Prokuratury Rejonowej w Wołowie. Przez kilka godzin opowiadaliśmy o znalezisku monet. Następnie w asyście policjantów pojechaliśmy do naszego domu i nastąpiło w nim przeszukanie z okazaniem monet. Policja zabezpieczyła te monety i czekaliśmy na pisemną odpowiedź. Napisałem też maila do D. W. K. Z. o treści:
Po upływie kilku dni, otrzymaliśmy postanowienie o umorzeniu dochodzenia:
Dowód rzeczowy, w postaci 112 sztuk monet, oraz zbrylowanych zlepków monet, wymienionych w wykazie dowodów rzeczowych nr. I/16, poz. 1, zarejestrowanych pod numerem " Drz " 79. 2016, przechowywanych w szafie Prokuratury Rejonowej w Wołowie, zwrócić Staroście Powiatowemu ( w Wołowie - przyp. Autora )
/ usunięto wpisy które mogły być uważane za naruszanie dobrego imienia wg. obowiązującego prawa na terenie Polski /
( ... )
Pozdrawiamy serdecznie wszystkich sympatyków dobrej historii. Przestrzegamy przed łamaniem prawa - jesteśmy za jego nowelizacją, tak aby możliwa była współpraca, a nie wzajemne oszukiwanie, oskarżanie etc. My nie jesteśmy przestępcami. Chcemy uczciwie współpracować z właściwymi organami ochrony konserwatorskiej. Podpisujemy się pod petycją zmiany obowiązującego prawa w Polsce dotyczącego prowadzenia poszukiwań i zawsze będziemy wspierać tego typu akcje społeczne, w których będzie wola do rozmów jak i ucywilizowania obowiązującego u nas prawa.
Waldek i Aldona Lasikowie.
Poniżej materiał video o którego wszystko się zaczęło:
Temat archiwum Leubus jest sprawą delikatną. Uzyskaliśmy informacje od dwóch niezależnych źródeł, że pod koniec drugiej wojny światowej była w Lubiążu osoba odpowiedzialna za opiekę nad tymi dokumentami. Pod koniec 1944 roku gdy front zbliżał się do miejscowości, opiekę nad archiwum powierzono dla przewoźnika który obsługiwał prom na rzece Odra w Lubiążu. Był on inwalidą wojennym, oficerem rannym na froncie wschodnim, któremu amputowano jedną nogę. Przewoźnik jako lojalny żołnierz i wierny ideologi nazistowskiej, zdeponował trzy skrzynie z dokumentami w domu obok którego mieszkał. Opiekował się domem, ponieważ stał niezamieszkały a właściciele wyjechali wcześniej przed zbliżającym się frontem. Gdy załatwiono samochód, przepakowano archiwum i przewieziono na drugą stronę Odry do Legnicy - tam ślad urywa się. Świadkowie twierdzą, że po wojnie co najmniej kilka osób posiadało informacje o istnieniu i ukryciu tego archiwum miejskiego. Zastanawia nas, dlaczego major Siorek nie poszedł tym tropem, jednak prosimy pamiętać, że Siorek był przedstawicielem służby bezpieczeństwa PRL i ludzie najzwyczajniej w świecie bali się otwierać ze swoją wiedzą na tego esbeka. Ze zdobytych informacji wiemy, że córka przewoźnika twierdziła, jakoby jej ojciec miał zginąć podczas wkroczenia wojsk radzieckich do Legnicy. Jednak świadkowie twierdzą, że był on kilka razy gościem w Lubiążu w latach 70. Pojawił się również w ubiegłym roku, trop części dokumentów w Austrii - informacja z ksiąg katastralnych Leubus Stadtel wypłynęła, co skrzętnie wyłapali ludzie monitorujący informacje związane z tematyką odzyskiwania zaginionych dzieł sztuki. Reasumując, trop archiwum urywa się w Legnicy oraz wysoce prawdopodobne jest, że część znajduje się w Austrii w Wiedniu.
Tak ważny fragment historii tak starego grodu, który przetrwał naprawdę wiele, jest jak kleks w wielkim literackim arcydziele...
Będziemy na bieżąco informować o tej sprawie.
Dziękujemy wszystkim życzliwym osobom, które przyczyniają się do tego, że większość informacji w końcu zaczyna być ujawniana. My nie wymyślamy historii, my tylko zbieramy informacje od Was od uczciwych ludzi. Jesteśmy za delegalizacją tajnych stowarzyszeń na terenie Polski!! Zbieramy wszelkie dokumenty, zdjęcia i albumy ze zdjęciami, starą ceramikę, czy też elementy wyposażenia domów wyprodukowane przed 1945 rokiem. Nie zarabiamy na tym - to tylko w celach edukacyjnych, tak aby w przyszłości stworzyć kolekcję dotyczącą okolic Lubiąża, Wołowa, Brzegu Dolnego jak i Dolnego Śląska. Prosimy również, o informacje tyczące stadniny koni, która to mieściła się w Klasztorze w Lubiążu. Piszcie o waszych wspomnieniach z młodości, opiszcie zasłyszane od rodziców, babć i dziadków historie, lub jeśli posiadacie spisane swoje historie rodzinne - podeślijcie je do nas. Za każdą nawet najmniejszą informację, wspomnienie czy zwykłą chęć porozmawiania, zawsze jesteśmy bardzo wdzięczni. Również jeśli posiadacie w domu stare książki, związane tematyką z historią drugiej wojny światowej, i chcecie się z nami nimi podzielić, to będziemy bardzo wdzięczni. Piszcie na adres email: lasik.waldek@gmail.com lub na tradycyjną pocztę: Waldek, Aldona Lasik ul. Tadeusza Kościuszki 1 56 - 100 Lubiąż
Nie zastanawia Was dlaczego ciągle wmawiane jest, że podziemia klasztoru nie są duże oraz, że Telefunken produkował tylko podzespoły modularne na bazie krzemu?... W pewnym miesięczniku nawet jest cykl artykułów o Lubiążu. Wg mnie to zwykła ściema opierająca się na za wszelką cenę i po trupach, na zarobieniu kasy i ci ludzie nie opierają się na uczciwych zasadach. Nie wiem, kto ma w tym cel, aby celowo ukrywać prawdę. Wiele razy pisaliśmy do polityków, aby WYMOGLI na Niemcach, żeby ujawnili wszelkie informacje na temat tajemnic związanych z III Rzeszą na terenie Dolnego Śląska - bez odzewu niestety... Jednak istnieją osoby, wspaniali ludzie, z Polski, z Niemiec, z Austrii ba nawet z Rosji, którzy mają serce i wenę do tego, żeby jednak prawda zwyciężyła. Dlatego " Archiwum Leubus " wypłynęło - o którym szerzej już wkrótce, dla pokrzepienia uczciwych!! Jesteśmy za delegalizacją tajnych stowarzyszeń na terenie Polski!!
Za wszelką cenę chcemy uniknąć reklam na blogu. Męczą nas sponsorskie umowy. Cenimy naszą niezależność - dla siebie i dla Was :) Chcemy cały czas kontynuować naszą działalność na szlaku starej nowej historii. Lata lecą a nasze pisanie jak i odwiedzanie miejsc, ludzi, zrobiło się bardziej wymagające co pochłania konkretne wydatki. Nie zbieramy na zbytki, na alkohol czy inne nie związane z naszą pasją rzeczy. Nasze cele są ściśle związane z naszą pasją i służą do jej kontynuowania. Każdego miesiąca, dla wybranego losowo Patrona / Patronki uśmiechnie się specjalna nagroda od losu, w postaci wspólnego z nami wyjazdu w jedno z arcyciekawych miejsc :) Zostań naszym Patronem!! :) https://patronite.pl/Lasik
Historia lubiąskiego szpitala jest
doprawdy zagmatwana, nie do końca jasna i na pewno nie zdołamy jej nigdy poznać
do końca. Mówi się, że psychiatria i tematyka z nią związana w latach 50 i 60
była na bardzo niskim poziomie. Opierała się na staroświeckich poglądach i
przesądach, zdawała się raczej być bardziej sposobnością do eksperymentowania
na ludziach w jakiś sposób ograniczonych wolnością. Domyślają się Państwo o czym
mam zamiar napisać . Mianowicie chodzi o sprawy wstydliwe, dziś można by rzec
absurdalne, a wręcz niewyobrażalne. Oprócz pacjentów naprawdę chorych czy
poprawnie zdiagnozowanych, zarówno tych, którzy doświadczyli wojny na własnej
skórze (żołnierze, więźniowie itp.) jak i Ci co byli jej niechlubnymi
obserwatorami. W szpitalu znajdowali się również ludzie całkowicie zdrowi,
którzy nie znali innego sposobu na życie, jak i ludzie uciekający przed różnymi
wyznacznikami władzy w tamtym okresie. Nie tylko byli to tak zwani zbrodniarze,
którzy pobytem w szpitalu próbowali uniknąć sprawiedliwości za popełnione im czyny,
ale również ludzie, którym nie podobał się ówczesny system sprawowania władzy, którzy
wiedzieli za dużo lub za głośno się temu systemowi sprzeciwiali. By uciszyć,
przesłuchać lub nauczyć szacunku dla władzy, szpitale psychiatryczne idealnie
się do tego procesu nadawały, gdyż w przeciwieństwie do więzienia i wyroku tu
nigdy nie było wiadomo ile czasu zajmie leczenie lub czy w ogóle uda się ów
szpital opuścić.
Warto zaznaczyć, że były to czasy
komunizmu. Obywatele powinni działać i robić wszystko dla Państwa, kto się temu
sprzeciwiał był wrogiem Narodu. W społeczeństwie komunistycznym przestępczość i
naruszanie norm życia społecznego często wiąże się z rozstrojem psychicznym.
"Wzrost liczby procesów politycznych i więźniów politycznych - to zły
wskaźnik socjologiczny, a wzrost liczby miejsc w szpitalach - to bardzo dobra
oznaka postępu społecznego."
Pozwolę sobie zacytować: " Sowiecka
psychiatria na usługach KGB używana była do niszczenia ludzi, którzy odważyli
się wyrazić głośno swój sprzeciw wobec komunistycznej rzeczywistości. "Jej
metody okazały się skuteczniejsze od łagrów i zsyłek. W bardzo krótkim czasie
dziesiątki osób zostały uznane za niepoczytalne - z zasady najbardziej
zaciętych i konsekwentnych działaczy. To czego nie były w stanie dokonać wojska
Układu Warszawskiego, więzienia, łagry, przesłuchania, rewizje, pozbawianie
pracy, szantaż i straszenie - to wszystko dzięki psychiatrii stało się faktem"
- pisał Władimir Bukowski, jeden z najsłynniejszych dysydentów, zarazem ofiara
tych metod i człowiek dzięki któremu te nieludzkie praktyki stały się znane w
wolnym świecie. "
Warto, było by się teraz zastanowić, czy
tylko Rosjanie i Polacy nadużywali szpitali psychiatrycznych do celów
politycznych? Oczywiście, że nie! Nasuwa się kolejne pytanie, co stało się nie
tylko z dokumentacją, ale i pacjentami szpitala w Leubus prowadzonego przez
Niemców? Jak wielki wpływ na Lubiąż miała tak zwana akcja T4? " W słoneczne
popołudnie 18 czerwca 1941 roku pod szpital „ Irre und Epileptische ” w Leubus
obecnie Lubiąż podjechały furgonetki akcji T4 w asyście żołnierzy Wehrmachtu i
zaparkowały na dziedzińcu klasztoru. Dyrektorowi szpitala Laurentiusowi Karlawi
Baade - (1895-1941) przedstawiono odpowiednie dokumenty i zażądano wydania
pacjentów. Wbrew niemieckiemu ordnung, wbrew zdrowemu rozsądkowi dyrektor Baade
nie wyraził zgody i był przeciwny tej akcji E, walczył do końca o pacjentów
swojego szpitala - dyrektor umarł tego dnia razem ze swoimi pacjentami, śmierć
poniósł również cały personel placówki. Przeżyły trzy osoby. Pielęgniarka która
uciekła z dwójką dzieci przejściem podziemnym prowadzącym z głównego budynku
klasztoru do dawnych pomieszczeń gospodarskich gdzie ukryła się do czasu
zakończenia akcji T4.." Temat rzeka. A co się stało z więźniami,
żołnierzami po wyjeździe Rosjan ze szpitala?
I tu się zatrzymamy. Wrócimy do
wspomnień, gdy Lubiąż odzyskał szpital dla Polski albo raczej to co z niego
pozostało i jak ciężko było na początku, jakie były warunki i podejście do
pacjenta i metody leczenia.
Nie mnie osądzać ludzi, z różnymi miało
się do czynienia i Niemcami, Białorusinami, Ukraińcami, Ruskimi i wielu innymi.
Gdy mieszkałam wraz z rodziną jeszcze na wschodzie, dobrze pamiętam jakie były
czasy gdy wybuchła wojna i co ze sobą niosła. Tereny na których żyliśmy
należały do Polski, by następnie przejść pod władze niemieckie. I chociaż front
nie przechodził przez naszą i okoliczne wsie Niemcy się u nas pojawiali. Lubili
nas Polaków oprócz interesów - handel wymienny - a zwłaszcza zakup przez
wojskowych bimbru. Niemcy uwielbiali się bawić, tańcować i śpiewać w rynkach
naszych miasteczek. Nie byli przy tym nachalni czy brutalni od tak zwykłe
chłopaki w mundurach, które chciały się trochę rozerwać zanim ruszą dalej.
Jako, że byłam młodą ale nader wyrośniętą panienką musiałam na siebie uważać.
Wiadomo było do czego czasem niektórzy się dopuszczali, a to nie tylko wstyd i
upokorzenie, ale i hańba dla dziewczyny. Zdarzały się też porwania małych
dzieci i chłopców i dziewczynek. Ale po co byli Niemcom tego nie rozumieliśmy.
Z czasem dochodziły słuchy, że na zachodzie będą miały lepiej, że trafiają do
adopcji, a czasem mówiono inne straszne rzeczy. Gdy Niemcy odeszli żyło się prawie
tak jak do tej pory choć docierało do nas powoli co się świeci. Niemieckie
wojska nie były w stanie podbić Rosji, nie tylko myślę ze względu na małą ilość
wojsk. Uważano i plotkowano przede wszystkim o niesprzyjającej pogodzie i
wyjątkowo srogiej zimie, która nadeszła i dała się nam wszystkim we znaki a co
dopiero przemęczonym nie spodziewającym się takich mrozów niemieckim żołnierzom,
którzy ponieśli klęskę.
I
tak przyszedł czas na wojsko Rosyjskie, które w mojej rodzinie nie było zbyt
przychylnie przyjmowane no, ale jakoś trzeba było dawać radę. Majętni jak na
tamte czasy i warunki byli moi rodzice. Dużą mieliśmy gospodarkę, zwierzęta:
krowy, konie, świnie, owce, drób i wiele innego dobra co można było kiedyś na
wsi zrobić siłą ludzkich rąk z pomocą matki natury. Jednak z czasem życie pod
radziecka okupacją stawało się coraz trudniejsze i bardzo niebezpieczne.
Najgorsza okazała się być partyzantka. Ciężko mi teraz spamietać co to za
ludzie byli, niby to walczyli dla naszego dobra dla cywilów; przeciwko obecnemu
ustrojowi; na chwałę wolności, ale często owe grupy okazywały się być zwykłymi
bandytami, rabusiami, gwałcicielami, dezerterami i mordercami. Niektórzy
uciekali z wojska przed pójściem na front i ukrywali się po okolicznych lasach,
inni w ten sposób haniebny się wzbogacać chcieli na ludzkiej krzywdzie, jeszcze
inni mścili się za zło i krzywdy im i ich rodzinom wyrządzonym.
Ojciec i wuj na skraju lasu nieopodal wsi
wykopali ogromną ziemiankę, by w niej na czas partyzanckich czy wojskowych
nalotów ukrywać dobytek z domostwa. Brano wszystko co się dało od ziaren zboża,
mąkę przez drób trzodę, bydło oraz oczywiście konie. Nie szczędzono nawet
uprzęży, czy wozów, ciuchów czy nawet glinianych garnków. I nikt nie przejmował
się, że nie będziemy mieli ani co ani za co jeść czy choćby pola obrobić.
Jakich skrytek na terenie gospodarstwa byśmy nie obmyślili każdą znalazły
łotry, czy to pod podłoga w sieni kanki z bimbrem ukryte by były, czy w stodole
pod słoma locha z prosiętami zabierali wszystko. Pamiętam jak któregoś razu
wyskoczył za nimi nasz pies któregoś my nie zdążyli uwiązać, a on bardzo
partyzanów nie lubił, czuł broń i agresji dostawał, rzucał się do gryzienia.
wyskoczyłam go ratować, ale zobaczyłam tylko jak lufa karabinu celuje prosto w
jego pysk i pada martwy mój burek. Matka wyskoczyła za mną prosząc by nas
oszczędzili, musiała im trochę chleba i dżemów nadawać bo myśleli, że ja psa
specjalnie na nich posłałam.
Ale i zdążało się mieć wrogów tuż za płotem
jak to zwykło się mówić. Na wieść o partyzanach w wiosce ojciec wraz z wujem
zapakowali co się dało na wóz i popędzili inwentarz do ziemianki licząc, że i
tym razem uda się przetrwać. Los niestety chciał inaczej. Partyzany tym razem
znali już nasze nazwisko i mieli spis całego inwentarza do ojca i wuja
należącego. Sąsiad którego również ograbiono chciał się przypodobać i wskazał
ziemiankę na skraju lasu. Z mamą usłyszałyśmy tylko krzyki potem strzały, a
następnie głuchą ciszę... Gdy odjechali popędziłyśmy ile tchu w nogach i
zamarłyśmy widząc ojca i wuja w kałużach krwi... zaraz zbiegli się i inni.
Wujek na skutek pobicia zmarł, ojciec mój kochany przeżył, ale już do końca
życia miał problemy z nogami, nie pozrastały się jak trzeba, a i leczyć wtedy
nie było komu. Jakoś żyliśmy niepewni o jutro. Gdy sytuacja się nieco
uspokoiła, nie było już takiego szabrowania na potęgę. Wszedł w nasze życie
nowy ustrój. Już nic nie było nasze, wszystko należało do Państwa dla którego
najpierw trzeba było pracować a następnie dla siebie. I tak zaczęło powstawać na
naszym terenie Rosyjskie prawo. Wraz z rodzina zaczęliśmy wtedy załatwiać
stosowne dokumenty aby móc żyć w Polsce, bo nie byliśmy ani Ruskimi ani
Białorusinami ani Ukraińcami tylko Polakami.
Jak tak wspominam tamte dni włos na
głowie się jeży a z drugiej strony duma, że człowiek to przeżył i sobie radził.
I teraz tu w szpitalu, który na nowo zaczyna stawać na nogi, wszystko zdaje się
być takie zrabowane, ograbione, pozbawione podstaw i choć niby system ten sam ,
tu jakoś inaczej sprawy się mają. Szpital zaczyna funkcjonować w koszmarnych
warunkach, bez ogrzewania z brakiem wyposażenia o remontach po odejściu wojsk
radzieckich nie wspominając. Jak Mogą być leczeni tu ludzie z zaburzeniami i
traumatycznymi przejściami i Bóg wie czym jeszcze? To o czym opowiadałam
wcześniej, to nic w porównaniu z tym co można dostrzec będąc jakby w centrum
całego zamieszania, ale bezpośrednio w nim nie uczestnicząc. Pracując jako kuchenkowa
nie tylko wydawałam posiłki pacjentom oraz personelowi czy kadrom. Byłam
świadkiem dziwnych jak na mój gust spotkań, sytuacji zagrażających życiu. Pacjenci
traktowani tak różnie jak różni byli opiekunowie, pielęgniarze czy salowi.
Doktorzy z pasją, pełni poświęceń i chęci niesienia pomocy, jak i Ci którzy w
pacjentach widzieli możliwość podniesienia swoich kwalifikacji poprzez
eksperymenty nie tylko farmakologiczne ale i terapeutyczne np. elektrowstrząsy
- swawola doktora. i pacjenci, różni pacjenci ludzie z całej Polski, ale i nie
tylko.
I wśród nich był Franek, który nie
pasował jakby do całej reszty. Miałam wrażenie, że udaje te swoje ataki paniki,
bo jak na pacjenta potrafił się i dobrze zachować, porozmawiać. Zawsze był
schludnie ubrany i dobrze ogolony, co bywało raczej rzadkością. Ah jak wspomnę
jakież to trudne początki tego nieszczęsnego szpitala były, ah jakiż ciężki los
dla pacjentów to był. Co my tak naprawdę mogliśmy zrobić na tamte czasy... Po
przejęciu obiektu po wojnie od resortu rolnictwa i oddaniu go psychiatrii,
otwarto szpital bez zapewnienia funkcjonującego ogrzewania, oświetlenia,
zaopatrzenia w wodę i przygotowanego personelu. Bez poczucia odpowiedzialności
za los chorych. »Zasłużeni« szybkim uruchomieniem szpitala zostali zaraz
odznaczeni, a już potem się nie troszczyli o ciężko chorych, których pozbywano
się i zwożono tu z przepełnionych szpitali. Odnosiło się spore wrażenie, że
Lubiąż jest raczej przechowalnią tych chorych ludzi niż szpitalem mającym pomóc
w ich powrocie do rzeczywistości. Nie, nikt się nad tym nie zastanawiał. Takie
były warunki i w takich trzeba było pracować. Po prostu nie było jeszcze
możliwości. Wiadomo: wszystko przyjdzie z czasem...
Przypomina mi się pewnego rodzaju
wydarzenie związane z inspekcją, która przyjeżdżała co jakiś czas i
kontrolowała stan, postęp i warunki panujące w szpitalu. Jak zawsze wywoływało
to spore poruszenie zarówno u personelu jak i pacjentów. Niektórzy potrafili
być nader złośliwi i robili różne rzeczy ażeby uprzykrzyć nam życie. Gdy
wszystko zdawało się być dopięte na ostatni guzik, wraz z salowym Marianem
sprawdzaliśmy stan toalet na oddziale kuchennym i tu pojawiła się straszna
niespodzianka. Mianowicie jedna z kabin praktycznie od podłogi po sam sufit
była umazana fekaliami i kto wie czym jeszcze. O sprzątaniu nie mogło być mowy,
nie było na to czasu i wtedy jak wybawienie pojawił się wesoły Franek.
Powiedział, że jak załatwimy mu dwie paczki papierosów to on zamknie się w tym
kiblu i na czas inspekcji i będzie udawał, że jest mocno pochłonięty potrzebą
fizjologiczną. Poszliśmy na ten układ. I tak komisja zaglądając do toalety
wyraziła wielki zdziwienie gdyż jedna z toalet była zajęta a dobiegały z niej
radosne śpiewy i niezbyt przyjemny zapach. Nam ciężko było powstrzymać się od śmiechu,
sytuacja wydawała się dość komiczna. Pani z komisji zapytała co to ma znaczyć i
jak długo to potrwa? Odrzekliśmy, że pobyty Franka w toalecie są specyficzne i
nie warto mu przerywać gdyż może dostać ataku szału, więc lepiej go nie
prowokować. I w ten sposób udało się zatuszować niewygodną prawdę, ubaw był po
pachy.
Warunki na kuchni również do idealnych
nie należały, ale jakoś z dziewczynami dawałyśmy sobie radę. Część pacjentów
miała dostarczane posiłki na oddziały, inni natomiast jedli na stołówce. Niby to
pracowaliśmy w jednym zakładzie, ale widoczne były podziały między ludźmi:
układy stolikowe, rodzinne i partyjne. Każdy trzymał się swojej grupy. Wydając
posiłki starałyśmy się dzielić wszystkiego po równo dla każdego, choć mnie
czasem brała cholera jak widziałam co "ważniejsze osobistości"
siadały na stołówce ze swoja przydzielona porcja a zza pazuchy wyciągały
pachnące pęta swojskiej kiełbasy do której dostęp był ograniczony. Ukrywali się
z tym i myśleli, że nikt tego nie widzi. Ale to byli tzw. partyjni, komuniści
którym lepiej się było nie narażać, jeśli zależało ci na pracy nie tylko na
szpitalu ale i w okolicy. Tak więc i my z koleżankami czasem naginałyśmy trochę
zasady. Pan Franuś, który był zawsze pomocny i życzliwy dostawał ode mnie
gratis chochelkę zupy gęstszej zawartości czy troszeczkę więcej mięsa na drugie
danie. Pewnego dnia idąc z pracy do domu zaczepił mnie na jednej ze szpitalnych
alei. Przycupnęliśmy obydwoje na ławce i rozmawialiśmy najpierw o pięknie jakie
niesie ze sobą wiosna, gdy wszystko się zieleni. Po czym ni stąd ni z owąd
zaczął opowiadać o swoim życiu i jak trafił do szpitala.
" Świat nie jest zły, zamieszkują go
tylko różni ludzie w tym tacy pozbawieni skrupułów, rządni więcej i więcej.
Pieniądze i władza to prawie mnie zgubiło. Byłem przedstawicielem pewnego
zgrupowania które od początku sprzeciwiało się komunistom. Nie chcieliśmy zrezygnować
a mieliśmy spore poparcie. Jednakże Służba Bezpieczeństwa wiedziała jak się z
takimi jak my obchodzić, w końcu byliśmy wrogami dla systemu i niebezpieczni
dla obywateli. Na skutek przesłuchań i podstępnych intryg część się poddała a
wręcz przeszła na ich stronę. Ci którzy się nie poddali zostali potraktowani
tak jak ja. Mój szwagier z tego co mi wiadomo trafił do szpitala w Rybniku,
Maciej ponoć popełnił samobójstwo w co nie chce mi się jednak wierzyć. Mnie
jako lidera wysłano do Lubiąża ze względu na rodzinę udałem załamanie nerwowe a
zdiagnozowano u mnie postępującą schizofrenię. Od czasu do czasu szaleje żeby
nie wyszło na jaw, co wiem o innych partiach i sposobie ich działania, mam ukryte
dokumenty, które trzymają mnie przy życiu i moją rodzinę niestety z daleka ode
mnie. To był, jest mój obowiązek jako Polaka stawiać się najeźdźcy. Żona i syn
są najważniejsi, przykro mi, że muszą przez to przechodzić, ale dzięki temu sa
bezpieczni. Poproszę niech mnie Pani nie wyda, naprawdę ciężko mi się żyje, ale
dzięki niektórym ludziom jak Pani jest łatwiej... jakby lżej na duszy. Zaufanie
to strasznie wątła rzecz..."
Zmieszało mnie to całe zajście, przyrzekłam
mu, że nikomu o tej rozmowie nie powiem i wiem ile znaczy rodzina i odmienne
poglądy polityczne. Rozstaliśmy się śląc sobie wymowne serdeczne spojrzenie
podparte lekkim uśmiechem. Wracając do domu zastanawiałam się jak się do tego
wszystkiego ustosunkować, przecież to był pacjent psychiatryka!! Nieprzewidywalny,
szalony, obłąkany a może po prostu i naprawdę smutny i zatroskany. Teraz z
perspektywy czasu wiem, że mówił prawdę. Szpital okazał się być czymś gorszym
niż więzienie, bo bezterminowy wyrok. Różnego rodzaju leki i terapie miały wpływ
nie tylko na kondycję fizyczną, ale i psychiczną Franka. Gdy była sposobność
rozmawialiśmy na różne tematy. Opowiadał mi o przyszpitalnym cmentarzu, co nie
tylko był dla pacjentów ale i biedniejszych mieszkańców wioski dawnej ludności
niemieckiej, których nie było stać na pochówek przy Kościele. Opowiedział mi coś
jeszcze o czym do tej pory boję się mówić. Zbiorowe mogiły, na cmentarzach ale
i okolicznych polach... ukryte informacje na temat mordowania ludności
cywilnej, ludzi chorych, żydów oraz żołnierzy wracających z frontu, którzy zbyt
dużo widzieli i wiedzieli. Franek wiedział o tych mogiłach, chciał wskazać mi
ich miejsce, ale ja się bałam, przecież tez mam rodzinę nie chciałam ich
narażać swoja ciekawością. Franek to rozumiał. Ta wiedza dręczyła go i nie
dawała spokoju. Mi też było żal tych ludzi oraz ich rodzin. Jakiż to smutek i
tragedia nie wiedzieć co się stało z naszymi bliskimi; mężami, ojcami, synami, szwagrami
którzy poszli na wojnę dobrowolnie lub z przymusu, byli więźniami, jeńcami,
tracili, pamięć i nie wiadomo co się z nimi podziało. Jakaż to tragedia dla
rodziny nie móc pochować kochanej osoby godnie jak człowieka na ojczystej ziemi
kimkolwiek z narodów, by nie byli. A leżą tu biedaki jeden na drugim,
pozbawieni godności w bezimiennym grobie skazanym na zapomnienie. Modliłam się
za te dusze wielokrotnie, jacy by nie byli, jednak byli ludźmi. Co więcej
mogłam... Z tym szpitalnym cmentarzem również wiąże się kilka historii, ale o
tym kiedy indziej opowiem jak życie pozwoli.
Gdy wróciłam po urlopie po urodzeniu
drugiego dziecka mojego synka kochanego znajoma Hela poinformowała mnie, że
naszemu sympatycznemu pacjentowi Frankowi znacznie się pogorszyło, że zaczęła
przyjeżdżać do niego specjalna grupa lekarzy. Na zlecenie rodziny, odwiedzali
go dwa trzy razy w tygodniu. Coś mi tu nie pasowało, ale nie dałam po sobie
poznać. Rozdawałam posiłki na oddziale gdzie przeniesiono Franka. Większość z
pacjentów tam nie miała apetytu, kontaktu ze światem - wegetujące rośliny. I
jego tam dostrzegłam, schudł i jakiś taki sino-zielony się zrobił. Rozpoznał
mnie, ale był bardzo słaby. Powiedział, że jego los już w rękach Boga. Domyśliłam
się iż na zlecenie pewnych osób czy instytucji, Franek poprzez lekarstwa, miał
stracić świadomość, stać się warzywem. Poprosił mnie bym wysłała w jego imieniu
list do Żony, który ukrył w obudowie swojego łóżka na poprzednim oddziale i
żebym się za niego pomodliła, bo on nie był złym człowiekiem. Wysłałam list nie
zaglądając do niego, to nie wypada , korespondencja święta rzecz.
Nazajutrz na kuchni dowiedziałam się, że
Franek stracił kontakt z rzeczywistością i przestał mówić a jego stan pogarszał
się z godziny na godzinę. Po południu przyjechała po niego dziwna karetka,
furgonetka i zabrali naszego Franeczka niby do szpitala we Wrocławiu. Jego
dalszy los nie był znany nikomu z personelu. Ot taka kolej rzeczy, jedni
pacjenci przyjeżdżają, jedni odjeżdżają, jeszcze inni umierają, ale niestety rzadko
który z nich wychodził na prosto. Nie wiem czy w tamtych czasach państwo tak po
macoszemu traktowało szpitale psychiatryczne, lekarzom nie zależało na pacjentach
ich leczeniu ale na pozycji społecznej oraz pieniądzach. My personel, sanitariusze,
kucharki, sprzątaczki czy salowe pracowaliśmy i obserwowaliśmy ten specyficzny
świat zamknięty za murami kompleksu szpitalnego. Pory roku się zmieniały, czas
płynął jak zawsze. Każdy chciał żyć i każdy starał się nie stracić pracy, która
ten byt gwarantowała.
Każdy kto przez ten szpital się przewinął,
czy pacjent czy pracownik, mógłby takich historii poopowiadać, ale sama wiem po
sobie, że się nie tylko boją konsekwencji, wielu nie chce pamiętać, wstydzą się
tego co widzieli w czym uczestniczyli. Moim zdaniem powinniśmy mówić o tym co
było, to dotyczy nas wszystkich. Historia ludzi i miejsc nie powinna być zmieniana
ani zapomniana. Jak uczyć młodych ludzi wrażliwości i szacunku do człowieka,
jak przedstawia im się tylko suche fakty i bezpłciowe informacje za nic nie
skłaniające do refleksji, zastanowienia się czy modlitwy. Człowiek tyle przeżył
i przeżywa, wciąż tyle zmian, od lamp naftowych po prąd i telefony komórkowe,
od pustych sklepów do ogromnych marketów do których nie lubię chodzić, taki
niepotrzebny przepych nie wiadomo co wybrać. Wiem, że młodzi nie mają teraz na
nic czasu, ta technologia i przepych... Chciałabym żeby jednak chociaż na
chwilę się zatrzymali i zastanowili skąd to wszystko się wzięło? jakim kosztem?
I czyją krwią zdobyte? By im żyło się lepiej...