poniedziałek, 20 kwietnia 2015

Duch Miłości?





Duch Miłości?

Czasami ludzie nie zauważają, że dookoła nich jest obecny ten duch miłości. Czasami ludzie sami sobie gmatwają swoje życie, nie mówiąc już o innych... Weźmy taką sytuację: Dwoje ludzi, lat ciut więcej niż naście, mniej niż dziesiąt. Standard polski - mieszkają u rodziców. Chcieliby mieć rodzinę, ale jakoś ten stan kawalersko panieński im wygodnie służy.. Hola, Hola!! Czy aby, to wygodnictwo czy przymus?... Sami rozważcie. Spotykają się na swojej wędrówce przez życie, gdzieś między domem rodzinnym z wielkiej płyty a miejską biblioteką w której urządzono studio fitness. Wpadają na siebie, swym podobieństwem - ta symetrycznością mieszania łyżeczką herbaty, rytmem równoległym czasu pójścia spać oraz lustrzanym odbiciem swych przeciwieństw w jednym ogromnym zwierciadle życia... Pomijam sprawy, zabiegi techniczne, te czary mające za cel wywołanie wilka z lasu, ups sorry.. mające za cel sprawdzenie siebie i swych zachowań w różnych sytuacjach życiowych. Ok, szybko przewijamy ich życie i dochodzimy do momentu w którym nasi młodzi najedli się już lodów pod dostatkiem, ożłopali kaw latte i herbat zapachów wszelakich hektolitry w miejscach w których warto bywać. Postanowili, na wspólnym spacerze z psem, chyba pies był jej ale nie pamiętam - że, dobrze nam razem, warto zalegalizować nasz związek. I tutaj pojawia się drażliwy temat jakim jest celowość tego zabiegu na młodej tkance społecznej. Materializm przebija się co rusz, przez warstwę duchową? Bez przesady, ale konwencja wyniesiona z domu rodzinnego sztywno utrzymuje młodych przy nazwijmy podtrzymywaniu tradycji rodziców. Nasi młodzi popatrzyli teraz krzywo z dziwnym uśmiechem. Ok, zostawmy to. Zalegalizowali swój związek, zgodnie z Wiarą, po uciesze rodziców, zadowoleniu sąsiadek tfu sąsiadów, oraz merdaniu ogonków cudnych piesków. Żyli długo i szczęśliwie?... No jeszcze za wcześnie aby tak odważnie stwierdzić, ba nawet głośno pomyśleć... Dwa tygodnie później - znacie to? Słynne dwa tygodnie później... Zawsze gdy następuje zwrot akcji, są te dwa tygodnie później... Młoda żona wraca z mężem. Zawsze jak się wraca od lekarza, gdzie słyszy się potwierdzenia chorób, droga powrotna do domu zahacza o monopolowy czy aptekę?... W tym przypadku, pamięta się każdy mijamy kamień, uśmiech staruszki żebrzącej z pieskiem w koszyku na schodach ówczesnego Przejścia Świdnickiego we Wrocławiu. Pamięta się ten dźwięk otwieranych drzwi w tramwaju, brzęk kluczy wyciąganych z kieszeni płaszcza. Wejście do domu, bezładne rozebranie, rzucenie komórki z dziesiątka nieodebranych połączeń, w końcu to dosłowne klapnięcie na sofę i zwinięcie się kłębek z pytaniem kołaczącym po obrzeżach czaszki - dlaczego ja???... Młodzi, wieczorem, czytając opis, rak kości, białaczka, kur... mać!!... Gdzie jest w tym Duch Miłości?... A gdzie Bóg i wiara w niego?... One są, i Bóg i Duch Miłości i wiara w nie. Bo gdyby ich nie było, to nikt nie powiedziałby kur... mać!! Nikt, nie podtrzymałby za osuwającą się rękę słysząc o białaczce, nikt nie rozebrałby i nikt nie włączyłby trybu cichego w telefonie, w końcu nikt nie przytuliłby i płakał razem z swoją żoną, gdyby nie istniał Duch Miłości... Ludzie samotni mają gorzej?... Ano mają... Duch Miłości co na to? Odda " sprawę " do Boga i ... załatwione?... Nic z tego. Oni sami dzięki Duchowi Miłości znajdą dobre rozwiązania aby znaleźć dawcę niespokrewnionego i wiara w Boga powoli im uwierzyć - w siebie już wierzą, ale w innych ludzi zaczną wierzyć...

Ku pocieszeniu i pamięci...