niedziela, 1 czerwca 2014

Myślenie Relatywne




Po dłuższej nieobecności, spowodowanej nawarstwieniem wielu spraw. Postaram się opisać kilka nurtujących mnie myśli o tym naszym padole jestestwa.
 Myślenie relatywne jest uzależnione od wielu czynników, ma swe początki w niespodziewanych przez nas momentach. Czasami jest tak, że chcemy być obiektywni i usilnie staramy się zachować swój poziom percepcji, jednak nawarstwianie bodźców zewsząd, powoduje, że relatywizm ma się dobrze.
 W Dniu Dziecka, nasza, już zaprzyjaźniona rodzinka z Wrocławia. Postanawia zrobić sobie niedzielę poświęconą na poprawę relacji rodzinnych oraz wyjazd do ulubionego Klasztoru w Lubiążu. Po ostatnim pobycie w Klasztorze, w bardzo dobrych nastrojach wracali do domu. Opowiadali sobie, co ich zauroczyło, co zawładnęło wyobraźnią, dało ten obraz dowolnej interpretacji. Tato z zadumą i podziwem w głosie odpowiedział - Potęga i monumentalizm tego obiektu, jest może nie przytłaczający ale wywołuje wrażenie bezmiaru kształtów, linii prostych oraz tego magicznego układu perspektywy widzenia. Po pauzie myślowej, dodał - zapach jest charakterystyczny dla klasztornych pomieszczeń, ten zapach dobywający się z nieczynnych pieców, ten zapach ścian nasiąkniętych historią bytności ludzi w tych murach. Robi mocne wrażenie. Nasza mama, specjalistka od kuponów rabatowych w kolorowych czasopismach dla Kobiet. Odpowiedziała - To prawda, ten zapach przypomina mi czasy w których miałam obowiązkowy staż i mieszkałam u pewnej starszej pani, która posiadała piękny stary dom na obrzeżach Krakowa. Córka zwana rozwrzeszczaną nastolatką, z racji tego, że wiek dojrzewania ma swoje prawa i organizm na sterowanie hormonami nie posiada w tym wieku aktualizacji oprogramowania, a szkoda. Wracając, nasza, ok Mamy Córcia, odrywając głowę od telefonu komórkowego popularnej marki z jeszcze popularniejszym oprogramowaniem, uśmiechając się z błyskiem w oczach, mówi do Taty - Mnie ten zapach przypomniał o naszej starej szkole i o tym jak Pan Woźny, gdy pękła rura od ogrzewania, musiał wygasić piec. Pan dyrektor, biegał za nim coś gestykulując, jak Louis de Funes w filmie - " Żandarm z Saint - Tropez " ( młodzi ludzie wracają do klasyki kina ) a pan Woźny, wchodząc do kotłowni, z zewsząd dobywającymi się kłębami dymu, spokojnym krokiem, nie słuchając dyrektora uśmiechał się do nas patrzących z zaskoczeniem na to wszystko. Mama uśmiechnęła się, tato żachnął pod nosem. Nie do końca ten wasz zapach z szkoły, przypomina ten z Klasztoru, ale patrząc na to po przez wymiar wartości ulotnych to i klasztor, i wasza szkoła - były i są miejscami przekazywania wiedzy, zgoła odmiennej lecz służą dobrze i bez cienia widocznej przerwy. Jechali tak, nie spiesząc się, w szybach mijały zarysy drzew, domostw, łąk oraz sporadycznie - ludzi. Mama, dojeżdżając już pod dom w Wrocławiu, powiedziała: Lubiąż znam od wielu lat, od niedawna tam jeżdżę z wami moi drodzy, chciałabym abyśmy, gdy planujemy sobie jednodniowe wypady za miasto, wracali do Klasztoru i zadomowili się tam w tym obcowaniu z sztuką, może mocno ograbioną, lecz ciągle posiadającą swój jakże wielki urok.
 W domu, po kolacji, szykując się do spania, przeglądając zdjęcia wykonane w dniu dzisiejszym. Zatrzymali się na jednym zdjęciu. Na tym, które robiła im jakaś dziewczyna. Spacerowała wśród drzew kasztanów, myślami gdzieś daleko, z malującym się na twarzy grymasem zadumy i tęsknoty. Córka, odważna poprosiła dziewczynę o to aby wykonała im zdjęcie. Przystała na to, widać było, że wyrwali ją z jakiegoś ważnego dialogu samej z sobą. Zrobiła zdjęcie, podziękowali i nie zaprzątali sobie myśli o dalszych losach dziewczyny od zdjęcia. Patrząc na zdjęcie, widoczna była droga, alejka wśród kasztanów, prowadziła od klasztornych drzwi, tych pod wieżami, prowadzącymi do kościoła pod wezwaniem Wniebowzięcia N. M. P. w linii prostej, do kościoła pod wezwaniem Św. Jakuba. Na pierwszym pniu napotkanego kasztanowca na tej alei, ktoś wyrył znak serca, z zaciekawieniem domyślając się tylko historii jego powstania. Jedno im nie dało spokoju, a mianowicie zasłyszana opowieść. Opowieść o tym, że w godzinach nocnych, można zaobserwować procesję, tą manifestację czegoś nadprzyrodzonego, tego ulotnego, nie do końca wyjaśnionego - procesję mnichów zakonnych która idzie, snuje się powolnym krokiem, płynie przez mgłę, tą alejką w kierunku do kościoła p. w. Św. Jakuba. Tato odparł, że jest jeszcze jedna ciekawa historia, tym razem całkowicie realna - kapłan odprawiający obrządek liturgiczny w kościele p. w. Wniebowzięcia N. M. P. przy otwartych drzwiach kościoła, widział kapłana w analogicznej funkcji, z kościoła p. w. Św. Jakuba. Obydwoje widzieli siebie doskonale. A ten zapach co wyczuwamy my wszyscy będący w klasztorze, to zapach manifestacji różnych bytów, i tych ujawnionych, i tych nieujawnionych a chcących być widzialnym.
 Przed snem, oboje po cichutku, pomodlili się za dusze zmarłych w klasztorze.
Klasztor w Lubiążu jest naznaczony emocjami, energią oraz bytami wszelakiej maści. Zastanawiacie się, czy racjonalne myślenie i postrzeganie rzeczywistości ma swój wymiar odniesienia w klasztornych murach? Odpowiem wam z pełną odpowiedzialnością - racjonalizm postrzegania, w klasztorze, nie ma wymiaru - on jest w każdym z tych wymiarów, jest ciszą co mi towarzyszy gdy przemierzam samotnie korytarze klasztorne, jest tym dźwiękiem dobywającym się z oddali i który potrafi wyprostować włosy na głowie, jest tym światłem które w zaskakujący sposób pada na rzeczy jakie racjonalnie ujmując, nie powinny być aż tak doświetlone... Oraz jest tą prawdą o tym pięknym miejscu - warto wracać do niego.