wtorek, 25 marca 2014




 Drzwi, to symbol, symbol czasu, przemijania, niepewności, nadziei, marzeń... Stojąc przed drzwiami, zastanawiamy się, co jest za nimi, co nas czeka gdy wejdziemy. Myśli okrążające nasze głowy i dające wiele pytań, bez jasnych odpowiedzi. Drzwi to też, symbol - emocji, jakichkolwiek, i tych uśmiechniętych sercem ciepłych, i tych zatroskanych sercem dźwiękiem delikatnych. Oprócz łóżka, to chyba, jeden z najważniejszych akumulatorów emocji, tych powierników zdradzonych uczuć, jaki znajduje się w naszych domach czy też, mieszkaniach. Pamiętam jedną ciekawą historię związaną z takowymi. Rzecz działa się, powiedzmy - w upalne lato, ubiegłego roku. Patryk, podkochiwał się w Zosi. Nic specjalnego? Powiedzmy, że na razie, to nic specjalnego. Jak na swoje dwadzieścia cztery lata, i trzeba to zaznaczyć - Patryk mieszka z rodzicami, poczciwi ludzie,  mają jeszcze córkę Justynę, całkowite przeciwieństwo brata. Patryk, fascynuje się sztuką, konkretnie malarstwem oraz kreską węglem. Pracuje w lokalnej Wrocławskiej stacji radiowej - skąd inąd, bardzo dobry głos. Poza pracą, udziela się w różnych grupach oraz w weekendy wyjeżdża na warsztaty, czy to w plenerze, czy na obiekcie. Ot, taka niespokojna dusza. Zosia pracuje wraz z Patrykiem, jest zawsze otoczona nazwijmy ich - adoratorami? Za mocno powiedziane, ale nie narzeka na brak towarzystwa. Patryk wzbudza w niej pozytywne uczucia. Czasami, gdy jadąc jednym tramwajem do pracy, wchodzą przez drzwi i udają się do windy, lubi być blisko niego, zerknąć jemu prosto, ukradkiem w oczy, poczuć zapach dobrych perfum, skojarzyła sobie, że takich samych używa Jerzy Stuhr, bo opowiadał o nich w jednym z wywiadów. Zosia i Patryk, prowadzili spokojne życie, ani hałaśliwe ani rozrywkowe, zwykłe życie ludzi wkraczających w osamotnienie w tym niespokojnym świecie zabiegania, straszenia wszystkich wszystkim co jest tylko możliwe do przestraszania. Nie dawali sobą manipulować, czy to przez media, czy w pracy, ale i tu właśnie zaczyna się to słynne ale... Mieszkali obydwoje z rodzicami. Symbol naszych czasów? Pewnie tak. Z wygody, a może z lenistwa życiowego? Bóg raczy wiedzieć. Mimo to, sytuacja w jakiej się znaleźli, nie stwarzała im powodów do wieczornego zamykania powiek snem sprawiedliwego. Jedną z wspólnych cech, było to rozdygotanie posiadania świadomości między tym co serwuje im rzeczywistość a tym co dostarczają im podpowiadacze, czy to rodzice, czy politycy, czy szefowie w pracy etc. Ich życie, było życiem sztandarowego leminga? (leming sztandarowy - któż to taki? ano, to jegomość albo waćpanna z osobowością podatną na manipulacje i posiadająca nerwicę natręctw, natręctwa w miesięcznej spłacie kredytu hipotecznego, natręctwa w uczęszczaniu na fitnes, czy w głosowaniu na jedną czyt: swoją partię polityczną, jakby nie patrzeć - strasznie smutna jednostka społeczna)  Ich życie, pod sztandarami, nie było może za dobre, ale i ich dopadła miłość? A dlaczego miała dopadać? A może - poczuli ta piękniejszą część swej duszy podpieczoną chemią miłości? Pewnie i tak, co nie zmienia faktu, ze Zosia i Patryk mieli się ku sobie. Patryk, przechodząc obok drzwi Zosi, uśmiechał się mimochodem, uwielbiał czuć zapach kawy dobywający się z za drzwi (jeszcze są normalne miejsca pracy, gdzie zapach kawy jest aromatem o cudnym wyrazie i wywołującym miłe odczucia) Drzwi były tą kurtyną, między nim a Zosią, tym co pozwala marzyć, o tym co hipotetyczne scenariusze w głowie Patryka, mogą rozgrywać na polu strategii i obmyślaniu ciekawych wyobrażeń chwil. Taki stan rzeczy trwał z kilka miesięcy, mieszał się z zapachem kawy połączonym z z marzeniami, okraszonymi westchnieniami patrykowymi... Nastał upragniony czwartek. Czwartek to bardzo dobry dzień tygodnia, tak, wiem co mówię. W czwartki, przypatrzcie się sami, jest spokojniej i bardziej luźniej. Prawie już koniec tygodnia a jeszcze nie piątek, a piątek zawsze jest początkiem weekendu i siłą rzeczy zabiegany okrutnie. Dlatego czwartek powinien być stolicą tygodnia. Patryk, poczynił zakupy u znajomej kwiaciarki, kupił czerwone goździki - nie był lotnych stanów umysłu pod względem adoracji kobiet, ale i tak trzeba przyznać jemu plus za inwencję, mimo, że podpatrzoną dawno temu u dziadków. Udał się do pracy, a był już troche spóźniony. Wszedł do windy, wcisnął dwójkę, sam już jechał. Wysiadł i udał się prosto pod drzwi Zosi... Pod drzwiami, dopadły jego emocje, oblał pot, na nic zdały się marzenia tak uparcie trenowane i obmyślane strategie. Jakaś siła nie pozwalała jemu na wejście przez drzwi i dokończenie tego co od dawna już pragnął. Czas płynął. Zastanawiał się po co, po jaką cholerę, i dlaczego stoi tak jak ten ostatni drewniany słup telefoniczny jaki ostał się u jego sąsiadki w ogrodzie. Mijały długie minuty. Zerkał na zegarek (był z tych ludzi co posiadali zegarek, nie tylko telefon z zegarkiem) Wtem drzwi otworzyły się. W nich - Zosia i jej piekny uśmiech. Nastąpiła ta słynna chwila, gdzie oczy nie nadążają z przemierzaniem ścian i spojrzenia długo razem się synchronizują zanim wzrok dostosuje się do oczu drugiej osoby. Patryk w tym całym roztargnieniu sytuacyjnym - oj jest nieśmiały i wybaczmy to jemu, zapomniał obmyślanych scenariuszy, tych dyskusji jakie toczył z Zosią w swoich myślach. Odparował wprost: Jutro, w piątek, zapraszam ciebie Zosiu, na wycieczkę do Lubiąża, wraz z zwiedzeniem opactwa pocysterskiego i dobrym obiadem u mojej babci. Zgódź się, proszę... Wiecie co Zosia odpowiedziała? ... Ma dać odpowiedź wieczorem... (cdn.)
Waldek Lasik

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz