Wrzesień to dobry czas, aby większość z zamierzonych celów, doprowadzić do końca. Jednym z tych moich projektów, jest - Katedra ( The Cathedral ) Przez wiele miesięcy, na obrzeżach czaszki, w niespokojnych myślach, rodził się szkielet pomysłu na opowiedzenie historii za pomocą zdjęć, muzyki swojego autorstwa i wszystko osadzić w ramach pięknego, lecz doszczętnie ogołoconego, kościoła p. w . Wniebowzięcia N. M. P. w Lubiąskim klasztorze. Koncepcja zawarcia w tym miejscu, była oczywista - zajmuję się fotografowaniem Klasztornej codzienności, tego szukania piękna w sytuacjach wręcz beznadziejnych. Muzyka jest całkowicie i od podstaw, robiona przeze mnie. Kościół jest miejscem, w jakim, siedząc w ciszy, dobrze widzi i czuje się jak świat pędzi, jak świat zostawia i umyka w całkiem innym kierunku niż chcielibyśmy. Jest moim ulubionym miejscem na samotne wędrówki i wdzięcznym materiałem na dobre ujęcia rzeczywistości, nie lukrowanej, wręcz brudnej, oddartej z przepychu, ale i zachwycającej tą niesamowitą ciszą jak i jest coś takiego, że człowiek gdy przebywa w Katedrze, czuje przypływ dobrej energii, ten oddech innego świata...
Moja historia jest o dwojgu ludzi - para, on i ona, bez związania umowami, ot zwykli ludzie którzy są i chcą być razem. Z pozoru, normalna para, jakich wiele. Jednak, mają też całkowicie normalne problemy z swym związkiem. Są od kilku lat razem, mieszkają z sobą. Dzieci - brak, psa czy kota - brak. Poznali się na Wyspach. Ona pracowała tam po studiach w kraju, studentka filozofii nie jest zasypywana ofertami pracy i dlatego wyjechała na Wyspy w poszukiwaniu sensu jak i godności. On podróżował po świecie, większość czasu spędził w New York jako pomocnik taksówkarza, ale na Wyspach opowiadał, że służył w New York Police. Wszyscy wiedzieli, że to ściema, ale tylko uśmiechali się bo należał do gatunku przyzwoitych ludzi, którzy mimo zrywów emocji, byli w stanie szybko opanować się i racjonalnie używać mózgu.
Spotkali i poznali się w samolocie wracającym do kraju, lądującym na lotnisku w Wrocławiu. Szybko przypadli sobie do gustu. Czas podróży dosłownie zleciał szybko, zdziwieni i z uśmiechami opuszczali lotnisko oraz wymienili się numerami telefonów z postanowieniem, że od razu rozpoczną konwersację za pomocą smsów, mmsów, tudzież Facebooka, o konwencjonalnej rozmowie podczas spotkania nie zapominając. Ich poglądy na życie, były bardzo może nie radykalne, ale stanowcze i ciekawe. Nie chcieli się wiązać po przez Urząd Stanu Cywilnego czy zawierając Przysięgę Małżeńską w Kościele. Z racji tego, że to serce i wspólnota oraz obopólna wola wiążą a nie dokumenty na których napisane jest co z sobą dokonali. Drugie dno tego, było takie, że oboje posiadali już jakieś wcześniejsze nieudane związki za sobą i racjonalnie podeszli do tego stwierdzając, że nie poświadczają swej wspólnoty nigdzie indziej z wyjątkiem notariusza.
Żyli długo i szczęśliwie?... Nie ma tak lekko. Po kilku latach, spotkało ich, to co z czym borykają się chyba wszystkie pary, będące w formalnych związkach, tych papierkowych, oraz tych nieformalnych ale nad wyraz oczywistych dla innych jak i nich samych. Dopadł ich, po kilku mniejszych, kryzys, to słynne wypalenie partnerskie, które znali z obserwacji jak i z opowieści znajomych często ich odwiedzających. Czasami zastanawiam się, dlaczego człowiek tak bardzo cierpi, dlaczego gdy następuje brak rozmów to wszystko szlag trafia???... Zawsze powtarzam, że należy rozmawiać, po przez łzy ale należy. Nauczyłem się tego w bolesny sposób, jednak warto posiąść tą wiedzę, mimo, że jestem sam.
Nasza para, szukała dróg dojścia do liberalnego rozwiązania. Z biegiem czasu jednak oddalali się od siebie, przestali rozmawiać o swych problemach, nie dzielili się swymi spostrzeżeniami, nawet rozmowa o pogodzie była nie lada wyzwaniem. Brakowało wszystkiego, tej jakości w byciu z sobą w ciszy, bez rozmów, ale z świadomością, że jesteśmy w jednym pomieszczeniu z ukochana osobą na którą zawsze możemy liczyć, czy w pomocy czy w rozmowie. Chyba każdy z nas, kiedyś tak miał lub ciągle ma.
Po którejś nieprzespanej nocy, z łzami wsiąkniętym głęboko w czeluści poduszki, postanowili, że trzeba w końcu zdobyć się na przypływ odwagi oraz wdrożyć humanistyczne teorie w praktykę. Postanowili, że pojadą w magiczne miejsce, tam gdzie bardzo lubili przyjeżdżać oraz przebywać długie godziny - do Klasztoru w Lubiążu. Pierwsze dłuższe ich spotkanie miało tam miejsce i wspomnienia są bardzo miłe, a to jest ważne - zostają miłe wspomnienia - warto pojechać razy wiele.
Będąc w kraju, na kilkudniowym urlopie, w czwartek, wybrali się do Lubiąża.
Ona była ubrana w niebieskie buty które pożyczyła od swojej młodszej siostry, ona miał policyjne Martensy. Pogoda była piękna, w czwartki zawsze jest pięknie bo czwartki to przedostanie dni zapracowanego tygodnia przez weekendem i ludzie są jakoś tak bardziej pozytywnie nastawieni do życia - niedługo weekend, tydzień zleciał, można zrobić słynne uff. W piątek zaczyna się gonitwa przed weekendowa i ogólnie nie jest za spokojnie.
Parkując auto przed Klasztorem, wychodzili w nie najlepszych humorach, jednak im bardziej ukazywała się monumentalna budowla Klasztoru, to tym bardziej powracała nadzieja, że jest szansa na zawiązanie nici porozumienia.
Szli tą samą drogą, którą zawsze pokonywali będąc w klasztornych włościach. Czuli ten sam zapach otaczający ich zewsząd, zapach wolności, czystego powietrza. Podchodząc do rzeźb wykonanych przez Franza Josepha Mangoldta nastąpiła rzecz niebywała... Zaczęli wspominać swe wspólne wyjazdy, kroczek po kroczku rozmowa zaczęła nieśmiałym uśmiechem objawiać się. Po dłuższym czasie, na schodach przed wejściem do kościoła, zatrzymali się. Dyskutowali żywo lecz spokojnie, wyraz zadowolenia malował się na ich twarzach. Wyrzucili sobie z swych otchłani myśli, wszystko co nazbierało się przez ten długi czas.
Weszli do kościoła i poczuli na nowo tą siłę jaka dawała im kiedyś nadzieję na lepsze jutro. Odkrajali wielkimi kawałkami wenę uczuć do siebie, łaknęli swego szczęścia razem. Ich oczom ukazywały się znajome widoki, do ich uszu dobijały się znajome dźwięki wypowiadanych zdań kiedyś, teraz brzmiące tak samo i z tą samą siłą. Usiedli na miejscu w którym były kiedyś Stalle i siedząc tak, poprzysięgli sobie, że już nigdy więcej nie przegapią tego momentu w którym nawarstwienie spraw i problemów będzie tak duże, że nie będą w stanie z sobą już rozmawiać, a jeśli nawet to mają już swoje bardzo dobre antidotum na tą cała beznadzieję...
Żyli długo i szczęśliwie???... Nie ma tak lekko. Muszą bardzo mocno pracować na to swoje szczęście, a nie jest to łatwą drogą ku niemu.
Uważam, że każdy człowiek zasługuje na dobre życie, na takie jakie sobie wymarzył i z osobą która będzie kochał i czuł się kochany. W obecnych czasach, wszechobecnego marazmu, picia do upadłego, widoku rzygających nastolatków rozjeżdżających się nawzajem, kłamstw polityków, oszustw finansowych, tudzież państwa prawa w którym prawo nie jest respektowane a wręcz urzędnicy państwowi chcą zawłaszczyć Twoje pieniądze po przez nowy podatek zwany - mandatem. Trzeba pokazywać dobre rzeczy, że jednak nie jest tak źle, że warto tworzyć sobie świat z optymizmem, wyciągnąć się z szpon nałogów, oraz rozmawiać, z bliskimi lub z obcymi osobami, rozmawiać nie z złośliwością czy wrogością, ale z normalną jakością bez uprzykrzania sobie życia.
Robiąc zdjęcia do projektu - Katedra, umiejscowiłem się z aparatem i rekwizytami, na schodach przed drzwiami wejściowymi do kościoła, obok rzeźb na krótką chwilę tylko. Podczas tych dwóch godzin sesji zdjęciowej, sporo ludzi spacerowało wśród alejek klasztornych. Podchodzili do mnie, pytali się co robię, w jakim celu itp. Wiecie co? Najfajniejsze w tym było to, że z pozoru rozmowy o zwykłych rzeczach, rozwijała się ciekawa rozmowa o w sumie egzystencjaliźmie. Wracając do domu w samochodzie, dłuższy czas byłem pod wrażeniem tych rozmów, niesamowicie pozytywnych oraz dających inne znaczenie dla sensu słowa - rozmawiać, a może nie inne a tylko właściwie je interpretując???...